Spektakularne samobójstwo
No i na co mi to było? Mogłem przejść obojętnie, tak jak pozostali. Pójść dalej, do swojego życia, swoich spraw, ważnych tylko dla mnie. Ale się zatrzymałem. I niby pomogłem temu debilowi, bo już inaczej nie da się go nazwać, przywróciłem go tak jakby do życia, a ten w nagrodę zepsuł mi moje. Dość mocno nawet. Smrodu napuścił. A teraz wszyscy mają do mnie jakieś ukryte pretensje, ciągle mi przypominają, że powinienem. Pouczają, choć pewnie myślą, że to tylko dobre rady. Chciałoby się powiedzieć, pocałujcie wy mnie wszyscy w sam środek dupy, tam, gdzie rzadko docieram z myciem, ale nie za bardzo mogę, bo z tymi wrażliwcami to nigdy nie wiadomo. Poobraża się swołocz, a przecież muszę gdzieś kupić artykuły pierwszej potrzeby - chleb, wódkę i papierosy.
Bo to w zasadzie przez moją dziewczynę, Karolinę. Spotkaliśmy się tamtego dnia u niej i mieliśmy w niewypowiedzianych planach jakiś seks, a ona nagle mówi, że zmęczona, że to trochę niemoralne, lekcje ma i mama zaraz wróci z pracy. No to jak ona takie suchary mi wstawiała, to ja zwinąłem żagiel, złożyłem maszt i wyszedłem, żeby ochłonąć. A kiedy już byłem na zewnątrz, pomyślałem, że w sumie to nie chce mi się tam wracać, trzecie piętro, niby nic, ale zadyszka dopada, lepiej będzie, jak sobie pójdę do domu i obejrzę ten film, co to mi go Janusz pożyczył. No to poszedłem. Ładny dzień, słońce przyjemnie grzało mi twarz, wiatr ją lekko chłodził, żywioły w równowadze, miły spacer.
No i szedłem sobie w stronę domu, minąłem opuszczone magazyny, gdzie teraz przetaczały się całe szczurze rodziny i prężnie działały nielegalne bimbrownie, pomachałem nawet paru znajomym żulom, a tu nagle, kawałek dalej, widzę niezwykłe zjawisko. Na krawędzi dachu czteropiętrowego bloku, tego pomarańczowego, w którym rok temu wybuchł gaz, stoi jakiś osobnik i wygląda tak, jakby chciał odbyć pierwszą lekcję latania. Bez zabezpieczeń, bez instruktora. Wersja ekstremalna, pomyślałem. Hardkorowiec. Nowoczesny twardziel. Naoglądał się filmików na youtube, kręconych przez totalnie posranych gnojków, i teraz świruje. Chodnikiem przemaszerowało kilka osób, jednak nikt jakoś nie zainteresował się potencjalnym amatorem latania. A ja, nie wiedzieć czemu, zatrzymałem się, zadarłem głowę i wołam:
- A ty co tam robisz? Latał będziesz?
A on patrzy na mnie, jakby po polsku nie kumał albo języka w gębie zapomniał. No to powtarzam pytanie. A on a to, że zamierza właśnie popełnić spektakularne samobójstwo.
- Na czym będzie polegało to samobójstwo? – zapytałem, chociaż z grubsza wiedziałem, no bo co można ciekawego zaproponować w takim miejscu. Mimo to z jakiegoś powodu mnie zaciekawił, muszę przyznać. Do dziś przeklinam tamten moment, tę decydującą chwilę.