Spektakularne samobójstwo

- Trzy pięćdziesiąt – oświadczyła kasjerka w sklepie osiedlowym. – I najlepiej drobne, bo mogę nie mieć wydać.
Miałem drobne, dałem jej odliczoną kwotę.
- Dziękuję – powiedziałem i wziąłem się za pakowanie chleba do foliówki.
- Mógłby pan zlitować się nad tym biednym dzieciakiem i pozwolić mu, on tak bardzo tego potrzebuje. Też chce poczuć się potrzebny, pomocny – kasjerka ściszyła głos i mówiła do mnie w wielkiej konspiracji. Stojąca za mną pani w brązowej garsonce przytakiwała jej całym ciałem.
Popatrzyłem na nie i lekko oburzony opuściłem sklep. Czy te baby zwariowały? Poczułem się osaczony. Może faktycznie byłoby lepiej, gdybym pozwolił temu Leszkowi, żeby coś dla mnie zrobił, a dokładnie – żeby mi pomógł, tak jak ja podobno pomogłem jemu.
W drodze do domu nikt nie udzielał mi dodatkowych porad, chociaż miałem dziwne wrażenie, że każdy mijany człowiek tylko czekał na okazję, aby wygłosić jakieś pouczenie i ponaglić mnie do zrezygnowania z egoistycznych pobudek. W domu nie było nikogo, ojciec miał przecież wrócić dzisiaj później. Pracował w cementowni, pewnie dostali jakieś dodatkowe zlecenie.
Dokładnie w chwili, gdy mama wróciła do domu, zadzwonił nasz telefon stacjonarny. W takich sytuacjach mama miała niesamowite przyśpieszenie – żaden z domowników nie miał z nią szans w sprincie w kierunku aparatu.
- Halo – odezwała się do słuchawki, a ja patrzyłem, jak blednie. Ojciec nie żyje, wpadł do jednej z tych wielkich betoniarek i go zamurowało, pomyślałem w pierwszej chwili. Mama słuchała przez moment z otwartymi ustami, po czym wymierzyła słuchawkę w moją stronę i oznajmiła:
- Do ciebie.
Wziąłem słuchawkę, przytknąłem do ucha, dziwna jakaś była, bo już się odzwyczaiłem od gadania przez stacjonarny, i po cichu powiedziałem:
- Halo.
Osoba po drugiej stronie połączenia wahała się przez trzy sekundy, może dla nadania sobie odwagi, po czym uroczystym głosem przemówiła:
- Czy mam zaszczyt rozmawiać z panem Jędrzejem Wiergolas?
- Tak – odparłem. – Z Jędrzejem Wiergolasem, jeśli można, ja się deklinuję – sprostowałem nieco urażony, bo strasznie mnie wkurzało, kiedy ktoś stosował tę dziwaczną, półpoprawną wersję.
- Pan się deklinuje? To może ja później zadzwonię, nie chcę przecież przeszkadzać – mój rozmówca chyba nieco się spłoszył.