Mariusz Włoch Blog

Zapraszam cię też na:

Polityka cookies

Płaszczak

31 marca 2017

Kiedy już była w dziewiątym miesiącu, odwiedziła ich ciocia Zenia z Lichenia. Należała do gatunku cioć, które nie dość, że wiedzą wszystko i najlepiej, to jeszcze ten stan pogłębia się wraz z wiekiem. Ciocia zabawiła wprawdzie krótko, jednak Hania czuła się w jej towarzystwie bardzo źle. Nie umiała tego wytłumaczyć, nikomu zresztą o tym nie mówiła, nawet Januszowi, który ciocię Zenię ledwo tolerował. Ciocia wkrótce się oddaliła, jej wizyta należała do ekstremalnie krótkich, bo trwała zaledwie dwie godziny, jednak była na tyle wyczerpująca, że Hania opadła z sił i stwierdziła, że wolałaby już urodzić i mieć to całe przedstawienie za sobą. W głowie wciąż tkwiło jej jedno zdanie cioci, które – pewnie wypowiedziane w dobrej wierze – stanowiło jakąś groźną zapowiedź najbliższej przyszłości: Haniu, co ty taka płaska jesteś? Przy poprzednich dzieciach to miałaś takie brzuszysko, że można cię było do orkiestry strażackiej jako bęben zatrudniać, a tu co się stało? Płaściutko, oj płaściutko. A może to Janusz stracił formę na starość? Hi, hi, hi. No, dzieci, głowy do góry! Tylko żebyś jakiegoś płaszczaka nie urodziła! No, lecę! Będę się za was modliła!

Janusz nie powiedział ani słowa, ale Hania widziała, jak zaciska szczęki i z trudem hamuje mordercze instynkty. Ciocia Zenia miała w sobie coś takiego, że gdyby się trochę lepiej postarała, z pewnością wzbudziłaby chęć mordu w każdym napotkanym człowieku.

Okropna baba, skwitował całe zajście Janusz, kiedy ciocia zamknęła za sobą drzwi. Poszedł do kuchni i wypił szklankę wody, to go zawsze nieco uspokajało.

A sześć dni później wszyscy byli w gotowości bojowej, bo dziecko postanowiło się urodzić. Nadal nie wiedzieli, czy będą mieć drugą córkę czy drugiego syna, chcieli niespodzianki. I w sumie taką niespodziankę otrzymali. Bo kiedy lekarz wyszedł z sali porodowej, wyglądał co najmniej dziwnie. Nerwowo dreptał w miejscu, jak gdyby walczył z jakimś wewnętrznym naporem, wyjął nawet swój smartfon, lekko nim poklikał i już zaczął coś pisać, jednak rozmyślił się, gdy wyrósł przed nim Janusz, przypominający stojący znak zapytania.

- I co?

- Hmm, właściwie to nie wiem. Niech pan sam zobaczy – odparł lekarz, odwrócił się, otworzył drzwi, wpuścił Janusza do sali, a sam szybko się oddalił.

A w sali rządziła konsternacja. Nie słychać było dziecięcego płaczu, nic z tych rzeczy. Panowała tam totalna cisza. A Hania, leżąc z szeroko otwartymi oczami, trzymała w dłoniach pokrwawione zdjęcie.

- Gdzie jest lekarz? – zapytał Janusz, bo nic innego nie przyszło mu do głowy, a był przekonany, że w takiej chwili musi coś powiedzieć. Zadał głupie pytanie i doskonale o tym wiedział, bo przecież lekarz przed chwilą wpuścił go do sali, a sam gdzieś poszedł.