Mariusz Włoch Blog

Zapraszam cię też na:

Polityka cookies

Ostatni przedstawiciel gatunku

24 grudnia 2015

Nie, nie będzie kolacji, nie mogę zjeść mojego jedynego towarzysza. Więc będzie dobrze. I nawet zaczyna mi się ta wizja podobać. Uśmiecham się. Nie jestem całkiem sam, a moim towarzyszem nie jest człowiek. Póki co stanowi to niezłe rozwiązanie. Będzie dobrze. Na pewno.

I właśnie w tym momencie coś zaczyna migotać nad moją głową. Zadzieram głowę, ale nie widzę, co to. Patrzę na coś, co kiedyś było słońcem, a teraz przypomina światło stroboskopowe, ale takie, które nie ma tych króciutkich przerw, takie niemigające. Ostre światło, które ani nie grzeje, ani nie ziębi, które stało się całkowicie obojętne, sztuczne. Coś tam się szamocze, i rozbryzguje wiązkę światła na boki. Mrużę oczy, by po chwili już nic nie widzieć. W pewnym momencie oczy bolą już tak bardzo, że zaczynam jęczeć. Za długo patrzyłem, zapomniałem o tym, by oszczędzać wzrok. Zamykam oczy i czekam, aż ból przeminie. Mija w miarę szybko. Mogę chyba zaryzykować i otworzyć oczy. Boję się, ale otwieram. Wzrok przyzwyczaja się przed dłuższą chwilę, powoli wyłaniają się kontury najbliższego otoczenia, potem ta złamana gałąź, na której siedzi mój gość. Przyglądam mu się i coś mi się nie zgadza. Jest tam nadal, to pewne, tyle jestem w stanie zobaczyć. Ale jest tam coś jeszcze. Niewiarygodne. Teraz są tam dwa! Nie, to nie może być prawda. Zamykam oczy, czekam dłuższą chwilę, otwieram i całą mocą skupiam się na zastanym widoku. O cholera. Rzeczywiście są dwa. Takie same. Bliźniaki. Czyli mój gość nie jest ostatnim przedstawicielem gatunku. Czyli nie jest aż tak źle. Chyba mogę odetchnąć z ulgą. Świat nie zginął jednak w całości, a przynajmniej nie ta część, w której mieszkam. Znów wraca wizja kolacji, tym razem dwudaniowej, znacznie bogatszej w wiktuały. Niech to szlag, o czym ja myślę?

Drugi gość przygląda mi się równie bacznie, co pierwszy na początku naszej znajomości. Normalna rzecz, musimy się przecież oswoić wizualnie. Po chwili odwraca łebek do pierwszego i chyba daje mu jakieś znaki. Nie rozumiem tej ptasiej mowy ciała. Uczyli o tym w szkole? Może akurat nie było mnie na tej lekcji. Ptaszki coś tam sobie komunikują, kręcą łebkami, po chwili oba wpatrują się we mnie z jednakową intensywnością. Przez moment czuję się nieswojo, trochę jak koń na targu, któremu zaraz zaczną zaglądać w zęby, ale ten stan szybko mija, bo narasta we mnie coraz większa radość z nowego towarzystwa. Założę się, że moi towarzysze dadzą wkrótce jakiś fajny koncert, a przeklęta, niebiańska cisza pójdzie w diabły. Trochę muzyki naprawdę nie zaszkodzi. O, i proszę, ten nowy już coś tam ćwierknął! To nie melodia, nie, nie, jeszcze nie, to raczej rozgrzewanie głosu lub przynajmniej dzioba, żeby za moment zaśpiewać z pełną mocą. Jak tak dalej pójdzie, z pewnością minie mi ta zbudowana na samotności posępność i okaże się, że tu można całkiem godnie żyć.