Ostatni przedstawiciel gatunku

Wypadałoby to sfilmować, wrzucić do sieci i czekać na lajki, nagrody, wyróżnienia i całą resztę. No dobra, to musi poczekać, przynajmniej na razie. Jak już znajdę jakąś ładowarkę, to coś z tym zrobię. I prąd jeszcze, bo prądu nie ma. W ogóle wielu rzeczy nie ma, wszystkie dobra doczesne zostały zwalcowane i zamieniły się w dziwaczną kupę, ciężko odróżnić od siebie poszczególne przedmioty, czy choćby ich części. Wybuch był naprawdę silny. A ja przeżyłem. To dopiero niespodzianka. I wyróżnienie. W dzieciństwie – mam na myśli etap świadomego dzieciństwa - mama wciąż mi powtarzała, że jestem wyjątkowy, żebym się niczym nie przejmował, bo cały świat czeka na mnie i do mnie należy, żebym po prostu żył tak, jak chcę, a cała reszta się do mnie dopasuje. Jakoś do tej pory działo się moim zdaniem dokładnie odwrotnie, dopiero teraz sprawy zaczynają przybierać bardziej pozytywny obrót, który mógłby pasować do słów mamy. Ale czy trzeba było puszczać w ruch bombę czy co to tam właściwie trzasnęło, aby dowieść mojej wyjątkowości? Może to matka się myliła, rodzice mają często tendencje do przeceniania możliwości własnych dzieci. Przepraszam, popadam w jakieś dziwne dywagacje, na dodatek nieskoordynowane. To przez tę pustkę i ciszę wokół, plus wizja kolacji, a w takiej sytuacji myśli stają się głośne i zaczynają się mnożyć przez pączkowanie czy na drożdżach czy jak to tam zwał. Dodatkowo wprawiają w ruch ślinianki.
- O, ty umiesz śpiewać – mówię do ptaszka, bo ten, zupełnie niespodziewanie, zaćwierkał jakąś króciuteńką melodię. Do tej pory siedział cichutko, a teraz taki recital! I nawet wydawało mi się, że znam tę melodię. Zabrzmiało to jak jakiś znany szlagier, tylko że otumaniony ciszą tracę powoli zdolność rozpoznawania muzycznych wspomnień. Tak jakby ktoś odcinał kolejne nitki łączące mnie z magazynem moich doświadczeń. Czuję się tak, jakbym tracił dostęp do mojego twardego dysku. Cholerna cisza! Zaćwierkaj jeszcze, myślę tak głośno, jak tylko potrafię, ale on tego nie słyszy, nie może tego słyszeć, wątpię, że będziemy się porozumiewać telepatycznie, ptaki chyba tego nie potrafią. A może właśnie potrafią? Ano właśnie. Zaczynam żałować, że nie uczyłem się w szkole – teraz wiele z tamtych nienauczonych rzeczy z pewnością by się przydało. Choćby po to, by łatwiej przeżyć w warunkach, o których nigdzie nie uczą. Szkoła zakłada, z pewnością zbyt optymistycznie czy wręcz infantylnie, że będziemy żyć w stanie wiecznego pokoju, wiecznej miłości i całej reszcie tych przesłodzonych bzdur. A tu nagle, któregoś dnia, ktoś ma zły humor i naciska guzik lub pociąga za sznurek siedząc na kiblu, a wtedy całkiem przyzwoita grupa ludzi leci sobie w powietrze i przez chwilę czuje się jak ptak. Taki, jak ten, co tu siedzi i łypie na mnie swoimi czarnymi oczkami.
- Zaćwierkaj jeszcze – mówię teraz głośno i dziwię się brzmieniu swojego głosu. Jest jakiś inny, obcy, niecodzienny, mimo że miałem okazję słyszeć go przez ponad trzydzieści lat. A może właśnie dlatego jest inny, obcy i niecodzienny, bo słyszałem ten głos, ale się w niego nie wsłuchiwałem. Kolejna okazja, by lepiej poznać samego siebie. Zabawne – straciłem wszystko tylko po to, by odzyskać kawałek siebie. Tylko czy to nie jest aby iluzja? Czy raczej – która z tych wersji życia była iluzją? Czy teraz żyję naprawdę czy mam to już za sobą i czekam na coś ważniejszego, coś doniosłego, co pokaże perłę ukrytą pod płaszczem szarego codziennego wyścigu do celu, którym z reguły jest śmierć.