Mariusz Włoch Blog

Zapraszam cię też na:

Polityka cookies

Ostatni przedstawiciel gatunku

24 grudnia 2015

Zaćwierkał parę dodatkowych nutek, tak jakby bawił się ze mną w „Jaka to melodia?”. No dobra, bracie, mam zgadnąć, co ty mi tu ćwierkasz po tych pięciu nutkach? Daj szóstą i siódmą, po pięciu nie dam rady. Albo zaćwierkaj coś bardziej znanego, jeszcze bardziej dostępnego ogółowi.

Siedzi na gałęzi czegoś, co kiedyś było drzewem, i bawi się ze mną, zabawny gość. Szkoda, że to ostatni przedstawiciel tego gatunku, na dodatek jeszcze wydaje się sympatyczny. Ptasio sympatyczny, kontaktowy. Może podał mi właśnie jakiś tajny kod dostępu do niesamowitej tajemnicy? Tylko jak mam to rozszyfrować? Tak poza tym to nie mam pojęcia, z jakiego powodu drąży mnie to przekonanie, że jeśli ten ptaszek padnie trupem albo zostanie daniem głównym, co w sumie na jedno wychodzi, to wtedy wyginie cały gatunek? Nie znam się na ptakach, nigdy się nie znałem, tak, żałuję teraz, mea culpa. Za późno na żale, ptaka trzeba jakoś uratować przed wyginięciem. Jestem cyniczny.

Robię krok w jego stronę, ten stroszy piórka i przyjmuje pozycję obronną, taką z cyklu „nie podchodź bliżej, bo za słabo się znamy”. No to stoję, nie idę dalej, żeby go nie spłoszyć. Nie chcę tak na wejściu popsuć tej rodzącej się znajomości, kto wie, może i na dłuższe lata, gdybym jednak zrezygnował z tej planowanej podstępem konsumpcji. Jeśli nie zabłądzi tu żaden inny człowiek, a mi nie będzie się chciało ruszać w kierunku miasta – o ile jeszcze jest jakieś miasto – ten osobnik będzie moim jedynym towarzyszem? E tam, dramatyzuję. Wytrzymam tu jeszcze trochę, potem, że tak sobie zażartuję, „spakuję dobytek” i wrócę do domu. Jakiś dom przecież gdzieś tam mam, a przynajmniej miałem. Przecież człowieka nie da się całkowicie wymazać naciśnięciem jednego guzika czy pociągnięciem za jeden sznurek. Coś po nim zawsze zostaje. Kończę więc to miauczenie. Czas zaprzyjaźnić się z moim gościem i żyć pełnią człowieczeństwa w całkowitej zgodzie z przyrodą, przynajmniej przez jakiś czas.

Wciąż stoję w miejscu i przyglądam się mojemu gościowi. Już nie jest tak napięty, jak przed chwilą, chyba oswoił się z faktem, że stoję o krok bliżej. Ale nie mogę przesadzać, bo naprawdę się spłoszy. W oswajaniu zwierząt potrzebna jest cierpliwość, dużo czasu i konsekwencja. Nie dysponuję tym pierwszym, tego drugiego mam niewyczerpane zapasy, na temat trzeciego brak mi wiedzy. Więc będzie spokojnie, bo nigdzie nam się nie śpieszy. Co najwyżej nie zdążę na autobus, ha ha ha.

- Będzie nam dobrze razem, zobaczysz – mówię do pomarańczowego, a on jakby kiwnął łebkiem. Może on jednak rozumie ludzką mowę? Ciekawy egzemplarz, chyba że to też jakiś skutek uboczny wybuchu. Wielkiego Wybuchu. Tego, który najwyraźniej wszystko zmienił. No to będzie nam razem dobrze, we dwójkę doskonale damy sobie radę, będziemy się wspierać i dostarczać sobie bodźców do życia, co najmniej do kolacji.