Mariusz Włoch Blog

Zapraszam cię też na:

Polityka cookies

Ostatni przedstawiciel gatunku

24 grudnia 2015

W sumie to dzięki wysypisku (które wcześniej wydawało się nie istnieć) jakoś sobie żyję i nie muszę wypuszczać się za daleko od mojego legowiska, żeby zdobyć coś do jedzenia czy picia. A z piciem to i tak nie najgorzej się urządziłem, bo nieopodal przepływa leniwy strumyczek, a woda w nim nadaje się do picia. To znaczy, tak mi się wydaje, bo co tam w tej wodzie pływa, pozostaje dla mnie wielką tajemnicą, ale tu akurat wolę nie wnikać za bardzo, tylko cieszyć się tym, co mam. I tak już wiele straciłem. Za dużo straciłem. A kiedy mam chwilę słabości, to mówię wprost: straciłem wszystko. No, prawie wszystko. Żyję. Jakość tego życia może pozostawiać wiele do życzenia, ale nie o to chodzi. To temat na ewentualną przyszłość. Póki co - egzystuję. Zachowałem to, co chyba nie udało się innym tamtego sądnego dnia. Wegetuję. Ma to i swoje dobre strony, bo udało mi się odpocząć trochę od ludzkości, której miałem czasami po dziurki w nosie i w pasku od spodni.

Czasem wydaje mi się, że poza mną ktoś tu jeszcze jest, że ktoś musi tu jeszcze gdzieś być, że ktoś się przemieszcza w pobliżu, że słyszę czyjeś kroki, szuranie jakieś, jak gdyby ktoś przedzierał się przez te zwały gruzu, sterty śmieci i hałdy roślinności, które siła wybuchu, a potem wiatr, rzuciły w jedno miejsce jak stertę zwiniętych łachów. W takich chwilach wychodzę po cichutku z mojej post-ludzkiej gawry, czegoś podobnego do domku zegarowej kukułki, z tą różnicą, że ten domek umieszczono w ziemi na głębokości około metra, i ostrząc najpierw słuch, a potem wzrok, podążam za odgłosami. I już parę razy prawie dopadłem obcego, ale w ostatniej chwili jego cień, a wraz z nim reszta postaci, szybko się oddalił i do spotkania nie doszło. Wołałem nawet, zapraszałem, chodź człowieku, przecież nic ci nie zrobię, razem jakoś sobie poradzimy, co dwie głowy, to nie jedna, ale nawet w takich okolicznościach górę bierze ten zdebilały indywidualizm, to przekleństwo zachodniej cywilizacji. Tak, nie pomogę mu, bo jeszcze coś na tym skorzysta. Niech się sam męczy, a że ja się przy tym też umęczę, to już inna sprawa, o której się nie mówi ani nawet nie myśli. Ludzie byli nietowarzyscy i tacy pozostali, także po doświadczeniu własnej zagłady. Chyba że to przez te świństwa unoszące się w powietrzu po wybuchu, bo w zasadzie to nie mam pojęcia, co się stało i co mi teraz grozi.

Chciałem się jakoś tego dowiedzieć, ale nie mam dostępu do żadnych mediów. Nie wiem, czy cokolwiek działa, ale gdzieś tam na pewno, w jakiejś Korei Północnej na przykład, albo u Ruskich, tamtych sukinsynów chyba nic nie ruszy, na razie jeszcze trochę tu pobędę, może potem czegoś poszukam i czegoś się dowiem. Taka niewiedza wkurza, jasna sprawa, ma też i swoje plusy, bo siedzę tu sobie i mogę się skoncentrować na szukaniu sensu życia. Szkoda, że dopiero teraz mam na to czas. Właściwie to zmusili mnie do tego, nie wiem oczywiście, kto, ale nie mam im tego za złe, zwłaszcza, że i tak nie mogę cofnąć czasu i rozegrać tego w żaden inny sposób. Nie pomoże kołtunienie umysłu głupotami z cyklu „zabawa na linii czasu” czy inne bzdury. A z drugiej strony to co niby bym zmienił? Ubrałbym się w coś innego? Niby po co, przecież nie chodzę tu na dancingi czy inne imprezy towarzyskie, mogę w ogóle się nie ubierać, i tak nikt nie zauważy, bo najwyraźniej nikogo tu nie ma.