Wielkie paczki
Nie spałem tej nocy najlepiej, a walenie do drzwi o 8:15 nie mogło zapowiadać dobrego dnia. Był wprawdzie piątek, miałem akurat wolne, mimo to huk brzmiał naprawdę rozdzierająco. Może to przez tę zupkę chińską, albo ta makrela nie była najświeższa. A może to CBŚ przyszło. A nie, oni tak o szóstej raczej, pewnie mają taki pociąg. W każdym razie jakoś tak ciężko na żołądku miałem. Zasnąć nie można, a oddech żony zaczyna przypominać chrapanie.
- Już idę – krzyknąłem do natręta.
Natręt najwyraźniej nie usłyszał wołania, pewnie dlatego, że łomotał w drzwi czymś ciężkim. Gdy byłem przy drzwiach, łomotanie ustało na korzyść bezpardonowego wduszenia guzika dzwonka.
- Już lecę! – wrzasnąłem, żeby nadać mym słowom dynamiczny charakter.
Dzwonek jęczał nadal.
- Jest tam kto? – krzyknął człowiek zza drzwi, dokładnie w chwili, gdy położyłem rękę na klamce.
- Nie ma nikogo! – zażartowałem. Po cichu, do siebie. Lubię własne żarty.
- Akurat! – odpowiedział intruz. To na złość musiał usłyszeć.
- Kto tam? – zapytałem, siląc się na grzeczność.
- Poczta Polska we własnej osobie – padła odpowiedź.
Otworzyłem drzwi. Ujrzałem groźną twarz listonosza, który machał mi przed nosem jakimś świstkiem papieru. Pewnie urząd skarbowy znów czegoś chce, pomyślałem. Albo inny ZUS, tam im się zazwyczaj nudzi.
- Najpierw udaje, że nie słyszy, a potem żarty sobie stroi, że go nie ma! Żarty z Poczty Polskiej! – zasyczał listonosz. Miał na imię Bożydar, lecz jeśli on sam był darem, to zdecydowanie niesympatycznym i raczej sztywnym. Choć to moje zdanie, on postrzegał świat zupełnie inaczej i moim obowiązkiem było to uszanować. A może to on miał uszanować mnie? Nie mam pewności, już się gubię w tym, kto tu ma kogo uszanować.
- Przepraszam, jeśli pana uraziłem, widzi pan…
- Widzę, widzę, pewnie że widzę – przerwał mi i głupio jakoś się uśmiechnął.
- Co pan widzi? – zainteresowałem się. Ponoć wypada się życzliwie interesować drugim człowiekiem.
- Awizo mam dla niego – Bożydar nie dał się wciągnąć w dialog i wręczył mi świstek. - Niech podpisze tu – wskazał palcem miejsce i podał mi obdrapany długopis. Długopis natychmiast wyśliznął mi się z ręki i wpadł między buty listonosza.
- Ale gamoń – zaśmiał się Bożydar. Zauważyłem, że nie miał górnej lewej czwórki. Jak tak dalej pójdzie, zębozbiór przerzedzi mu się jeszcze bardziej.
- Panie, bo jak… - zagroziłem, lekko unosząc pięść.
- No już dobrze, po jeden jest. Podniesie długopis, podpisze, a potem pójdzie po paczkę – poinstruowano mnie urzędniczo.
Podniosłem długopis, podpisałem, pomyślałem już nawet o wycieczce na pocztę, lecz wpierw wpadło mi do głowy pewne zapytanie: