Wielkie paczki
- A co to się pozmieniało na poczcie, że już nie przynosicie poleconych?
- Mówiłem, że to paczka.
- To paczek też nie przynosicie?
- Przynosimy.
Jako że listonosz zamilkł, zadałem kolejne pytanie precyzujące:
- A co jest w mojej paczce takiego, że pan jej nie przyniósł?
- Za duża jest.
- Do małych to pan jakoś nie należy, uniósłby pan bez kłopotu – powiedziałem z zamiarem przypochlebienia się.
- Takiej paczki to jeszcze nie dostał – odparł Bożydar i mina mu jakby lekko zrzedła.
- Kto?
- No on – wskazał na mnie.
- Aha – mruknąłem. Dziękuję panu.
Potem się dowiedziałem, że sam dostał paczkę o wiele większą od mojej.
Listonosz poszedł sobie, a ja, z awizo w dłoni, już prawie zamknąłem drzwi, kiedy na ulicy dostrzegłem mojego sąsiada, który maszerował z marsem na czole a z kawałkiem papieru w dłoni.
- Cześć Janek – zawołałem. A dokąd to cię niesie?
- A na pocztę, bo jakaś wielka paczka do mnie przyszła i ten przygłup mi nie przyniósł – sąsiad nie był wybitnie zadowolony z wypraw do urzędu pocztowego z uwagi na panujący tam zaduch, kolejki, kaszlące dzieci i ogólnie rosnącą niechęć międzyludzką.
- No tak, może jaki spadek dostałeś – ucieszyłem się szczęściem sąsiada, tak naprawdę jednak cieszyłem się tym, że postoi sobie w kolejce po tę swoją paczkę. Wtedy dotarło do mnie, że i mnie to czeka. Uśmiech spełzł mi z ust niemal natychmiast. Po chwili podjąłem decyzję: koniec z uwłaczaniem poczcie – moja kolejna wizyta okaże się niepowtarzalna, bo pójdę tam z radością! Nie wiedziałem jeszcze, co to dokładnie miało oznaczać, jednak decyzja została podjęta.
- Emilu, kto to był? – zapytała moja zaspana żona, która wysączyła się na korytarz.
- Listonosz, po paczkę muszę iść.
- A, listonosz, no i po paczkę – zadzwoniła swym śpiewnym wnętrzem i poszła do kuchni. Większość życia spędzała w swego rodzaju transie, z którego wyrywało ją wycie psów sąsiada Janka i radiowe wiadomości o tragicznych skutkach tajfunów. Miałem wrażenie, że sam fakt słuchania o tajfunach rozwiewał jej włosy, które następnie ciężko było doprowadzić do ładu, być może z powodu niepodejmowania takich prób.
Zamknąłem drzwi wejściowe i udałem się do kuchni. Moja małżonka Lidia przepłynęła z okolic stołu w okolice kredensu, otworzyła drzwiczki, zamknęła je, stuknęła kciukiem lewej ręki w wieko garnka stojącego na kuchence gazowej, po czym przelała swe jestestwo na prawą nogę i spojrzała mi w oczy.
- Emilu, nic nie widzę, bo jeszcze śpię – zaświstała czule.
- Połóż się jeszcze na chwilę i dośpij to, żabko.