A potem rozpętało się prawdziwe piekło
Kiedy wychodziła ze szpitala i już miała wsiąść do limuzyny swego nowego ukochanego, w pobliżu odbywał się Marsz Dla Życia i właśnie wtedy ktoś o nieco innych poglądach wmieszał się w maszerujący i śpiewający pochód i dokonał kolejnego samobójczego ataku. Tym razem jej się nie udało. Zginęła od uderzenia metalową rurą, na której sekundę wcześniej wisiał transparent wzywający do ochrony życia. Metalowa rura roztrzaskała jej głowę i nie pomogło nawet bezpośrednie sąsiedztwo szpitala. Jej oblubieniec też źle skończył – siła wybuchu rzuciła go na maskę samochodu, wbijając mu głowę tam, gdzie zwykle znajdowała się chłodnica. Ani on, ani auto nie nadawało się potem do użytku.
A teraz stała naprzeciw mnie.
- Czemu nie dałaś znać, że tak ładnie cię poskładali? – oburzyłem się.
Spojrzała na mnie jak na dziecko, które mimo upływu lat i potencjalnego rozwoju umysłowego wciąż zadaje głupawe pytania.
- To miał być mój mały sekret – zmrużyła oczy w sposób, którego nie lubiłem.
- Sekret, też mi sekret – obruszyłem się. – Pewne informacje powinienem otrzymywać.
- Nie zaprosisz mnie na kawę? – zapytała i zajrzała do wnętrza kawiarni. – Są wolne miejsca.
Wszedłem do środka. Weszła za mną. Usiedliśmy przy wolnym stoliku, mniej więcej pośrodku lokalu. Zmulona kelnerka przyjęła zamówienie: raz biała, raz czarna i dwie kremówki.
- No i co u ciebie? – zapytała, kiedy czekaliśmy na zamówienie. Czymś trzeba było się zająć.
Machnąłem ręką na znak, że u mnie trwa pełnia wszelakich doznań, także tych o przeciwstawnych ładunkach, wydałem dźwięk przypominający miauknięcie i znów machnąłem ręką, dla odmiany drugą.
- Czyli standard – podsumowała i wyjrzała przez okno.