Rodzina 2.0.X.X.
Co za pech! Niczego nie można się tu dowiedzieć! Co za ludzie! Ale nic to – miałem na szczęście szczwany plan, który musiał zadziałać. Zaczaiłem się za grupką dystyngowanych obywateli, którzy nie zmierzali wprawdzie w moją stronę, ale rozmawiali wyraźną polszczyzną i wystarczająco głośno. Udając niewidzialnego, przemykałem za nimi, w razie czego gotowy do natychmiastowej obserwacji ciał niebieskich na ciemniejącym nieboskłonie.
- Tak, proszę państwa, burmistrz ma całkowitą rację! Ja na ten przykład już w zeszłym tygodniu zmieniłam szyfr do zamka i wzmocniłam futrynę - mówiła pani z lewej.
- Bardzo dobrze, oczywiście, tak trzeba. I może to niezbyt odkrywcze czy też humanitarne, dosypuję im środków uspokajających do jedzenia, lepiej chuchać na zimne! Chociaż jedzenie podaję ciepłe. A burmistrz to wspaniały człowiek i ma świętą rację. Jako porządni obywatele nie możemy powtórzyć takiego wypaczenia jak ten austriacki partacz, to byłby wstyd, sromota, hańba, porażka… - prawiła pani z prawej, i pewnie znalazłaby jeszcze kilka synonimów, gdyby nie przerwał jej pan idący między niewiastami:
- W całej rozciągłości, moje mademoiselle, herr Fritzl popełnił niewybaczalny błąd, dlatego my – jak to celnie ujął pan burmistrz - nie możemy dopuścić do tego, aby dać się tak łatwo...
Wtedy właśnie zorientowali się, że ktoś za nimi idzie, a ja okazałem się wcale nie tak niewidzialny, jak pierwotnie zakładałem. A i obserwacja ciał niebieskich nie do końca mi się udała. Popatrzyli na mnie zimno, po czym odeszli bez słowa bardzo szybkim krokiem. W miasteczku ludzie o pewnej rzeczy nie mówią oficjalnie. Nie mówią o jedynej rzeczy, która nas łączy.
Pora karmienia rozpoczęła się już dziesięć minut temu. Spóźniałem się. Na szczęście nie muszę obawiać się nikogo, kto miałby wyć jak opętany. Ale mam inne zmartwienia.
Zawróciłem i pognałem do domu. Do tej pory zawsze karmiłem ich o stałej porze. Nie mogą przecież czekać. Nie powinni. Bo wtedy znowu zaczną kombinować. Już raz o mało co nie uciekli. Pewnych obietnic trzeba dotrzymywać. Żeby mieć czyste sumienie.
Żona zaczynała się już denerwować.
- Już się bałam. Czuję się taka bezbronna, ich jest przecież pięcioro i są coraz więksi i silniejsi - powiedziała.
Miała rację. Całkowitą rację. Ciężko jest nakarmić pięć osób, które chcą uciec. Pomimo, że to najbliższa rodzina.
Oni nie mogą uciec. To nasza najbliższa rodzina. Kochamy ich. Nie chcemy się nimi z nikim dzielić. Wychowamy ich na porządnych ludzi. W piwnicy jest naprawdę wygodnie. Sam tam dorastałem razem z moją żoną, więc wiem, co mówię. A burmistrz ma rację. Nie możemy dać się złapać.