Błogosławieństwo

Ławki zapełniały się raczej szybko, gdyż pragnący duchowego katharsis i spragnieni życia wiecznego dobrzy ludzie chcieli jak najszybciej przejść do konkretów i, wysłuchawszy biadoleń i ofuknięć proboszcza, oddalić się do pobliskiego sklepu wielobranżowego. Aby zabić nudę wydłużających się w nieskończoność minut, grupy towarzyskie jęły cichutko komentować bieżące trendy w modzie oraz ich praktyczne odzwierciedlenie w aktualnym ochędóstwie gawiedzi, upchanej pod kopułą dwustuletniej świątyni.
A było co podziwiać. Panie prezentowały szeleszczące ulotnym różem cienkie płaszczyki, błyskały pończochami oraz brokatowym makijażem, fantazyjnie odbijającym wpadające przez zakurzone okna światło słonecznego poranka. Panowie dysponowali ciemnymi garniturami, skrojonymi przez najlepszych krawców, wystawiających swe wyroby na czwartkowym jarmarku, atakowali narządy wzroku przenikliwą bielą wykrochmalonych koszul i symulowali dążenie do perfekcji poprzez idealnie zawiązane krawaty.
Za pięć dziewiąta z zakrystii wyłonił się ksiądz proboszcz, odziany jeszcze na poły nieoficjalnie, i jął publicznie wypominać tęsknej duszpasterskiej pociechy ludności, kto w poszczególnej rodzinie raczył zemrzeć. Używał pełnych imion i nazwisk i nikt nie miał nic przeciwko temu. Ci, którym wypomniano rodzinne zgony, płacili ciężkie pieniądze, aby do tego doszło.
Podczas wyczytywania nazwisk na literę ‘M’ parafianie poczęli się wiercić w drewnianych ławkach, wobec czego znajdujący się w stadium wypominania proboszcz rzucił ukradkowe spojrzenie na swojego Rolexa. Była 8:59.
- Na wieki wieków - rzekł pośpiesznie i zniknął w odmętach zakrystii. Po chwili, już cudnie wystrojony, wytoczył się z powrotem w asyście przepitych ministrantów i msza uległa rozpoczęciu.
- W imię Ojca i Syna… - zaintonował i cała rzesza potulnych zebranych poczęła gorąco się żegnać.