Strajk nauczycieli, czyli krowy i...
Obecny strajk nauczycieli przypomina mi rok 1993. Miałem wtedy zdawać maturę i do samego końca nie było wiadomo, czy do niej dojdzie, czy nie....
Obecny strajk nauczycieli przypomina mi rok 1993. Miałem wtedy zdawać maturę i do samego końca nie było wiadomo, czy do niej dojdzie, czy nie....
Dziś tłusty czwartek, a tu jednocześnie przypada pewna rocznica, która w żaden sposób nie wiąże się z obrzędem nałogowego...
Dostaję wiele zapytań, jak najlepiej wykorzystać podręczniki DCM do prowadzenia zajęć, zarówno grupowych jak i indywidualnych....
Kiedy dawno temu zacząłem uczyć się niemieckiego, stało się to jedną z największych przygód tamtych lat. Cóż, w połowie lat osiemdziesiątych nie było zbyt wielu rozrywek dla nieopierzonych nastolatków, więc choćby i z tego powodu lekcje niemieckiego miały dla mnie szczególną wartość. Z niecierpliwością wyczekiwałem kolejnej soboty, by dostać nową dawkę języka. Wytrwałem w tej zabawie z jednego prostego powodu – nauka niemieckiego była wtedy dla mnie bardzo ważna. Nie, inaczej: była najważniejsza. Gdy przychodził sobota, cała reszta przestawała istnieć, bo pierwsze miejsce w hierarchii ważności zajmowała lekcja niemieckiego.
Od tamtych czasów wiele się zmieniło, dziś wszystko wydaje się prostsze, naukę języka można zacząć w każdej chwili i w każdym miejscu. W zasadzie to wystarczy tylko chcieć. To akurat się nie zmieniło. Mimo to większość szumnie ogłaszanych postanowień – noworocznych, świątecznych, czy jakichkolwiek innych – ponosi klęskę i jakoś niespecjalnie mnie to dziwi. Bo w chwili uniesienia coś sobie obiecujesz, a potem, kiedy trzeba wziąć się za faktyczną realizację tejże obietnicy, znajduje się milion innych spraw, które nagle zajmują twój czas. Właśnie to stanowi największe zagrożenie dla postanowienia, które mogłoby coś zmienić w twoim życiu oraz – co być może jest jeszcze ważniejsze – sprawić, że odczujesz jakąś radość czy zwiększy się twoja wiara we własne możliwości.
Priorytety. Czyli: jedną rzecz określasz jako ważną, inną jako mniej ważną, taką, która może poczekać i nic się jej nie stanie. Kolejne sprawy na liście też otrzymują swoje miejsce i tym sposobem jesteś w stanie je realizować w wirze codzienności. Z bardzo prozaicznego powodu wszystkie sprawy nie mogą stać na tym samym poziomie ważności – to po prostu fizycznie niemożliwe. Nie jesteś w stanie robić iluś tam rzeczy naraz. Zadaj sobie pytanie: Co jest dla mnie naprawdę ważne? Co tak naprawdę chcę robić?
Nauka języka to częste postanowienie - zazwyczaj wczesno wrześniowe lub noworoczne. Bo chodzisz na ten angielski czy niemiecki już parę lat i wciąż określasz swój poziom jako zaawansowany początkujący. Więc znajdujesz grupę lub wybierasz tok indywidualny, otrzymujesz odpowiednią ofertę, zapisujesz się na zajęcia, zaczynasz poszerzać swoje umiejętności. I przez jakiś okres to wydaje się działać. Ale potem następuje pewne pęknięcie w tej zwartej skorupie – pewnego dnia okazuje się, że nie możesz przyjść na zajęcia, bo coś ci wypadło. To bardzo ogólne hasło, które oznacza jednocześnie i wszystko i nic. Coś mi wypadło. Dziecko z wózka, dysk, kurczak z lodówki? Nieważne, te przykłady i tak są dość głupie.
I o ile język był do tej pory na tyle ważny, że szedłeś na zajęcia (przygotowany, ma się rozumieć) o ustalonej porze, to nagle coś innego staje się ważniejsze. Niestety, w większości przypadków owym ważniejszym wydarzeniem jest telefon od kolegi, żeby iść na piwo, lub prośba od koleżanki, żeby pójść z nią do galerii handlowej i pomóc w zakupach. Albo po prostu nie chce ci się wyjść z domu. Nie ma w tym nic złego, jednak kiedy odpuścisz sobie w ten sposób pierwszy raz, wkrótce może się pojawić kolejna okazja do przestawienia priorytetów. A odwołać lekcje jest niestety najprościej. Pytanie brzmi: komu to może tak naprawdę zaszkodzić?
Chociaż czy to naprawdę przestawienie priorytetów? Czasem tak, czasem nie. Bo jeśli ktoś „chodzi” na język i czeka na okazję, by się z niego urwać, to telefon od kolegi lub koleżanki bardzo go ucieszy. Będzie okazją do tego, by na ten język nie iść. Tylko że warto się zapytać: dla kogo właściwie uczysz się tego języka?
Zakładam, że dla siebie, bo to w końcu ty będziesz (albo nie będziesz) się nim posługiwać. Zatem zanim zaczniesz, nadaj językowi właściwy priorytet – określ jego wagę i dodaj do listy codziennych czynności. Zrób to na serio, nie tylko tak, żeby było, bo dobrze wygląda. Szczerze, sam przed sobą. Jeśli okaże się, że bez języka przeżyjesz, daj sobie spokój, w przeciwnym razie dołączysz do grona desperatów chodzących na zajęcia któryś rok z rzędu, którzy wciąż nic nie w tym temacie nie osiągnęli. Jeśli okaże się, że bez języka nie wytrzymasz, idź na całość. Pewnie wtedy nic cię nie powstrzyma, kolega pójdzie na piwo z kim innym albo zaczeka na ciebie, a koleżanka poradzi sobie z zakupami sama.
7 komentarzy
kama, 22.01.2016, 15:15
żeby nic nie robić wymówka znajdzie się zawsze
martac, 23.01.2016, 17:55
Wymówka wymówką, ale najgorsze jest tu chyba to, że nawet jak na początku język jest ważny, to potem z jakiegoś powodu coś innego staje się ważniejsze. Faktycznie że język jest najłatwiej odwołać, potem już jest z górki. Miałam tak kiedyś, dopiero żelazne postanowienie językowe wszystko zmieniło :)
Marcin M, 25.01.2016, 07:51
Moim priorytetem jest zaglądanie tutaj regularnie, jak na razie jest ok :)
Anna, 25.01.2016, 12:23
To nie dotyczy tylko języka - bardzo często jeśli zaczynamy coś nowego w pewnym momencie potrzeba jest przełamać słabość - bo się nie chce, bo zimno, bo na co mi to - najlepszy sposób, to po prostu wyjść z domu, potem już samo się rozkręca. Wyjść wbrew sobie i wszelkim pokusom typu gorąca herbata, telewizor, ulubiona gazeta, spanie. Tak z reguły jest z treningiem - wystarczy wyjść na dwór, humor się poprawia i od razu więcej się chce.
cornel, 25.01.2016, 13:42
to nie jest takie łatwe Anna, jak mówisz, po prostu wyjść z domu...
ivo, 27.01.2016, 14:39
można pewnie nic nie robić, nie szukać wymówek i nie mieć wyrzutów sumienia
Mariusz Włoch, 28.01.2016, 00:11
racja ivo, to takie proste - nic nie robisz, niczego nie oczekujesz, nie masz wyrzutów sumienia, ale nie masz także efektów. Czyli - nic się nie zmienia.