Mariusz Włoch Blog

Zapraszam cię też na:

Polityka cookies

Trener nowych czasów

Strajk nauczycieli, czyli krowy i świnie do urn

11 kwietnia 2019

Obecny strajk nauczycieli przypomina mi rok 1993. Miałem wtedy zdawać maturę i do samego końca nie było wiadomo, czy do niej dojdzie, czy nie. Nie pamiętam okoliczności tamtego strajku, bo głowę miałem zaprzątniętą czymś innym, ale pewnie chodziło o to, co teraz, czyli o pieniądze. W każdym razie dzień przed maturą z polskiego nikt nie wiedział, czy następnego dnia jest po co iść do szkoły. Co z tego wyszło? O tym za chwilę.

Bieżący strajk nauczycieli ma na celu uzyskanie czy może wymuszenie podwyżek. Czy żądania są zasadne? Tak. Jako że zawód nauczyciela nie cieszy się – piszę to z ubolewaniem – należnym poważaniem, niskie zarobki dodatkowo tę sprawę psują. Pytanie – dlaczego psują? W dzisiejszym świecie większość ludzi definiuje swoją wartość poprzez stan widzialnego posiadania, bez względu na to, co „obywatele posiadający” sobą reprezentują. Najważniejsze, żeby mieć co pokazać innym. Każdy, kto ma mniej, jest z automatu postrzegany jako gorszy. A dzieci w sposób naturalny przejmują takie postawy, potem idą do szkoły i mają się czegoś uczyć od ludzi, którzy w ich mniemaniu zarabiają tak śmiesznie mało, że nawet nie warto ich słuchać. Upraszczam sprawę i generalizuję, oczywiście, ale czy nie ma w tym odrobiny racji?

Tyle że w kolejce do pożądanych podwyżek strajkujący mają poważnych konkurentów, na dodatek znacznie przewyższających ich liczebnie: nadzwyczaj chętnych do rozmnażania się zwolenników wzmocnienia demograficznego, emerytów, którym akurat teraz rząd jednorazowo postanowił podziękować za wkład w budowanie ojczyzny, no i wreszcie krowy i świnie. Proponuję nadać krowom i świniom prawa wyborcze – jak kupować głosy, to na całego! No i wysoka frekwencja wyborcza gwarantowana!

Patrząc na strajk ze strategicznego punktu widzenia, lepszego momentu być nie mogło. Kto by się przejął, gdyby strajk odbywał się w wakacje czy w ostatnim tygodniu grudnia? Może wspomniane krowy i świnie z prawami wyborczymi. Strajk nauczycieli z pewnością wpływa na tryb życia wielu osób – rodzice muszą się trochę bardziej zainteresować dziećmi, może nawet z nimi porozmawiać i zapytać o coś więcej niż „co było na obiad”, dzieci się cieszą, że nie muszą do szkoły, a przy szkołach jest luźniej na parkingach. Przypuszczam, że ta ostatnia sprawa jest krowom i świniom najbardziej obojętna.

Oczywiście pozostaje pytanie, czy postulaty i narzekania nauczycieli są zasadne. To temat na dłuższą rozprawkę. Ujmę to krócej: zależy. Gdyby nauczyciele mogli przepracować swoje etatowe 40 godzin w miejscu pracy, zarzut nieróbstwa i zaledwie 18-godzinnego tygodnia pracy byłby oddalony – robisz swoje, kończysz, idziesz do domu, a tam masz wolne od roboty i zajmujesz się np. rodziną lub oddajesz się relaksowi. Tyle że w szkole nie ma i nie będzie na to miejsca. Były i pewnie nadal są i inne utrudnienia – na przykład w czasie mojej „kariery” szkolnej nawet głupiej kserokopii nie można było zrobić. Powód? Ustawiczny brak toneru, a jeśli nawet było to coś służbowego, to też niekoniecznie, bo panie w sekretariacie mają alergię. Błędne koło szkolnego obłędu. A kiedy dostałem polecenie przygotowania zestawów na egzamin maturalny, to nikogo nie interesowało, gdzie i jakim kosztem to zrobię, byle nie w szkole, bo nie wolno. Nie mam pojęcia, czy to się jakoś istotnie zmieniło.

Oświata potrzebuje odnowy i gruntownej przemiany, to oczywiste. To pociągnie za sobą coś w rodzaju „selekcji profesjonalistów”. Wtedy może nie będą tam pracować oczekujący na emeryturę nieudacznicy, którzy zaraz po studiach osiedli na umysłowej mieliźnie i tylko przeszkadzają prawdziwym fachowcom z pasją. Najgorsza wada ludzi to niechęć do uczenia się. Uważam, że ludzie powinni dobrze (ile – to oczywiście kwestia indywidualna) zarabiać, tyle że na to też trzeba trochę zapracować, wykazać choćby to symboliczne „minimum zaangażowania”. Dlatego nijak nie popieram żądań różnorakich grupek, którym się „należy” tylko dlatego, że są i że mają krzykacza, który bezustannie się domaga.

Siła leży w edukacji. Porządna edukacja mogłaby w pierwszej kolejności poprawić ludzką komunikację. Wtedy być może ludzie porozumiewaliby się z użyciem zdrowego rozsądku, a nie na poziomie rozkapryszonego bachora, który zgubił zabawkę, której i tak nie lubił. To drugie donikąd nie prowadzi, ale przykład idzie z góry: rodzice, politycy, media. No i emotikonki też nie pomogą.

No to wsiadam do wehikułu czasu raz jeszcze. W 1993 roku przyjechaliśmy do szkoły w celu oddania się egzaminowi maturalnemu. Nie wpuszczono nas do szkoły. Zostaliśmy przeprowadzeni do innego ośrodka, tam pisaliśmy polski. A następnego dnia kolejne egzaminy. Wszystko dobrze się skończyło. Teraz pewnie też się dobrze skończy i będzie tak, jak było do tej pory. 

Brak komentarzy