Dotrzymać słowa, czyli o zawartości...
DCM angielski 3 spełnia swój dydaktyczny obowiązek od miesiąca, więc udając, że mam tzw. wolną chwilę, piszę jeszcze parę...
DCM angielski 3 spełnia swój dydaktyczny obowiązek od miesiąca, więc udając, że mam tzw. wolną chwilę, piszę jeszcze parę...
Dziś do druku trafiła trzecia część językowej sagi DIRECT COMMUNICATION METHOD angielski: DCM angielski 3. Zapowiadałem jej wydanie już...
Kolejne egzemplarze książki DIRECT COMMUNICATION METHOD angielski 2 trafiają do rąk i umysłów nowych odbiorców, a wraz z tym...
Kiedy najlepiej zacząć uczyć się języka? Na to pytanie usłyszałem masę odpowiedzi: kiedy odetną ci pępowinę, kiedy się ma roczek, po trzydziestce, po południu, kiedy pada, kiedy jesteś na czczo, gdy nie możesz już znieść sąsiada, itd. Każda z tych odpowiedzi jest poprawna, co stanowi nie lada sukces, bo zadać pytanie, na które padną tylko dobre odpowiedzi, musi stanowić nie lada sukces. No, dość już tego zachwycania się geniuszem własnym zapożyczonym z poradnika Pani domu.
Teoretycy i praktycy nauczania języków zgodnie twierdzą, że najlepiej zacząć uczyć się języka jako dziecko, i to najlepiej jak najmniej rozumiejące rzeczywistość. To prawda. Podpisuję się pod tym twierdzeniem obiema rękami.
Faktem jest, że dziecko uczy się szybciej niż dorosły. A z jakiego powodu?
Dziecko jest tu i teraz i nie ma żadnego przymusu, aby robić na kimkolwiek wrażenie (to przyjdzie z wiekiem). Po prostu we własnym świecie stosuje to, co usłyszało, zobaczyło czy wywąchało – na swój własny, osobisty i osobliwy sposób. Takie jego prawo, przywilej i obowiązek. I nie przejmuje się, że coś źle wymawia. Po którejś próbie wreszcie mu się uda.
Dziecko przyjmuje nowy język w sposób naturalny - jako narzędzie. Nie odróżnia zdań współrzędnie od podrzędnie złożonych, bo nie ma pojęcia, że takie istnieją. Mówi, popełnia błędy, uczy się na błędach, ma wszystko w nosie i pozostaje naturalne.
Dzieci uczą się bez przerwy. W każdej sekundzie w ich życiu pojawia się coś, czym warto się zainteresować. Uczą się naturalnie i beztrosko. I nie przejmują się, że coś im nie wyjdzie.
Potem tę naturalność niszczą rodzice, próbując kształtować je według własnego wyobrażenia, np: moje dziecko będzie lekarzem, dlatego musi wysławiać się poprawnie i branżowo, no i przynajmniej raz na godzinę zastosować równoważnik zdania (celem ćwiczenia stylu urzędowego).
To i tak nie najgorsze, co się może dziecku przytrafić, bo dopiero później następuje największe nieszczęście, prawdziwa katastrofa… Edukacja szkolna w obecnej postaci…
Ale o tym może kiedy indziej, bo to temat dla Trenera Nowych Czasów.
To co z dorosłymi? Jaką szansę ma dorosły, żeby się nauczyć? Otóż dużą, w niektórych przypadkach nawet większą niż dziecko. Tę krystaliczną wizję gęstą mgłą okrywa nadmierna skłonność dorosłych do rozbijania języka na drobne części, które często nie dają złożyć się z powrotem. Tak, czasem w stosowaniu nowego języka przeszkadza zbyt logiczne podejście do niego i tłumaczenie słowo w słowo. Tu pojawia się pewien paradoks, bo język, mimo tego, że ma solidną strukturę, w dużej mierze pozostaje tworem płynnym.
Inny powód to chorobliwa wręcz potrzeba poprawności - oby tylko nie popełnić błędu i nie narazić się na kpiny innych dorosłych, którzy również tak się napinają, że aż słychać trzeszczenie w kościach. W przyswajaniu nowego języka chodzi jednak o coś innego, to mianowicie, że warunkiem umiejętności uczenia się jest zdolność uczenia się na błędach. Na cudzych i na własnych. Jeśli raz popełnisz błąd i jesteś w stanie sobie to uświadomić, drugi raz tego błędu prawdopodobnie nie popełnisz. To właśnie świadomość własnej niedoskonałości może znacznie przyśpieszyć uczenie się.
Może i warto poczuć się czasem znów jak dziecko. Na jakiś czas zrzucić z siebie pancerz, który nałożyły ci na plecy normy społeczne i to, co ludzie powiedzą lub nie powiedzą. Popełnić błąd. Wygłupić się. Upaść na tyłek, następnie wstać i iść dalej. I robić swoje.
I nieważne, ile masz lat. Najlepszym wiekiem, żeby zacząć uczyć się języka jest moment, w którym zaczniesz uczyć się nowego języka.
Więcej o tym napisałem w mojej książce Władca Języków, czyli prawie wszystko o tym, jak zostać poliglotą w rozdziale pt. Pindory i kakło, czyli dziecięca beztroska.
Więcej informacji o książce znajdziesz tutaj:
www.mariusz-wloch.pl/publikacje,91,wladca-jezykow-czyli-prawie-wszystko-o-tym-jak-zostac-poliglota
PS. A gdybyś znów mógł być dzieckiem, co zrobiłbyś najpierw?
5 komentarzy
Jadzia, 13.02.2014, 18:51
pobawiłabym się samochodzikami i w stację benzynową :)
Sylwia, 13.02.2014, 21:00
Pograłabym z chłopakami w "syfa" :)
Mariusz Włoch, 13.02.2014, 21:51
Ha, nie wiem, co lepsze - samochodziki i stacja benzynowa czy "syf". A na czym polega gra w "syfa"? Chyba że znam tę zabawę pod inną nazwą :)
Sylwia, 14.02.2014, 17:00
Zabawa w "syfa" na pewno znana jest wszystkim pod jakąś bardziej ludzką nazwą. Ja jednak znam "syfa" ;) Więc: potrzebna była piłeczka, woreczek z grochem, cokolwiek na tyle małego, żeby można było to trzymać w dłoni. Ktokolwiek miał ową piłeczkę miał "syfa" i musiał się go jak najszybciej pozbyć poprzez rzucenie w innego osobnika, który trafiony stawał się "nosicielem syfa". Także kupa zabawy, biegania po podwórku, tudzież krzakach aż do zachodu słońca :)
Mariusz Włoch, 14.02.2014, 22:33
No tak, w taki sposób można było spędzać dużo czasu, w końcu "nosiciel syfa" chyba nie miał powodów do dumy :) W dzieciństwie też bawiliśmy się w coś podobnego, ale jakoś nie mogę sobie przypomnieć, czy miało to jakąś specjalną nazwę.