Dziewczyna do trójkąta
To od początku był pomysł mojej żony, w sumie to nawet nalegała, i to ona wypatrzyła ją w klubie. Po prostu pochyliła się w moją stronę i przekrzykując muzykę, poinformowała mnie, że to ona. Zacząłem się rozglądać, może nawet z pewną nerwowością, bo dziewczyn w tym specyficznym klubie było naprawdę sporo, a niektóre naprawdę ciekawe, zacząłem się już zastanawiać, co ja tu robię z żoną, może powinienem sam tutaj być, ale wtedy mój wzrok napotkał jej wzrok, wzrok tej dziewczyny, i wszystko stało się jasne. Też bym ją wybrał, w tamtym momencie nie było innych kandydatek. Tylko ona. I ona chyba też to zrozumiała, bo tylko się uśmiechnęła, a jakieś dwie minuty później siedzieliśmy przy cudem zdobytym stoliku i opowiadaliśmy sobie jakieś dyrdymały, jak to zwykle bywa na początku znajomości.
Kiedy już znudziły nam się tematy z gatunku politycznie poprawnych i gładko serdecznych, moja żona zapytała ją wprost:
- Co powiesz na trójkąt?
Iza, bo tak nasza nowa znajoma miała na imię, uśmiechnęła się i powiedziała, że ma już doświadczenia tego typu, może nawet powiedzieć, że jak do tej pory nieźle jej to wszystko wychodziło i czerpała z tej działalności niejakie, a kto wie, może powinna powiedzieć, że spore zadowolenie, więc w tej materii mogłaby się dopasować i podjąć jakąś współpracę, która, jej zdaniem, a czego niestety w danym momencie nie jest w stanie w żaden sposób zagwarantować, przyniesie obu stronom wymierne, jeśli nie jeszcze większe, korzyści. Uśmiechnęła się do mnie jakoś tak, że zaczęła mnie parzyć szklanka z zimnym drinkiem i mówiąc najprościej, już nie mogłem się doczekać konsumpcji. Potem rozmawialiśmy na wiele innych tematów, dowiedzieliśmy się między innymi, że Iza ma córkę, którą sama wychowuje, więc potrzebuje dobrze płatnej pracy, żeby mogła poświęcać czas także innym rzeczom, a nie tylko etatowy podpis na liście, bo w końcu, co wedle niej samej stwierdza z niejakim naciągnięciem zagadnienia, jest artystką, a życie artystów, jak wiadomo, zwłaszcza artystek w kraju hołdującym patriarchatowi, nie należy do najłatwiejszych.
Aldona, czyli moja żona, skwapliwie się z nią zgodziła, co nieszczególnie mi się spodobało, bo oto na moich oczach zawiązywał się dziwny kobiecy związek, który nie miał jeszcze sprecyzowanych założeń, celów ani statutu, jednak te, jak wiadomo, krystalizują się na potrzebę chwili, kiedy emocje ustąpią choćby i na moment albo wprost przeciwnie – kiedy zaczną porządnie galopować. A Iza była naprawdę atrakcyjna i nie mogłem od niej wzroku oderwać, a kiedy jeszcze, czy to specjalnie czy zupełnie niechcący, może raczej niechcący, a może nie, a zresztą nie wiem, w każdym razie kiedy muskała mnie kolanem pod stolikiem, który, nawiasem mówiąc, chybotał się coraz bardziej, może którąś nogę miał krótszą, niedużo, trochę, ale jakoś nie chciał się nie chybotać, oblewała mnie nowa fala gorąca i przestawałem myśleć. Dlatego zaskoczyła mnie, a dokładnie mówiąc Aldona mnie zaskoczyła, kiedy skierowała do mnie pytanie, którego absolutnie się nie spodziewałem:
- A ty, Janusz, co o tym sądzisz?
Byłem za, jak najbardziej, pewnie, że za, nie ważne za czym, jednak postanowiłem współpracować na pełnej linii i nie wygłupiać się z żadnymi sprzeciwami ani odstępstwami od raz przyjętej linii działania. No to powiedziałem, że tak, jak najbardziej, że nigdy nie byłem świadkiem narodzin bardziej genialnego pomysłu, i obyśmy zaczęli jak najszybciej, bo co jak co, ale ta sprawa czekać już dłużej nie może. Że nadszedł czas, aby nasze życie doczesne nabrało rozpędu i aby ktoś, a w tym przypadku siedząca tu obok nas, a właściwie między nami, Iza, no więc aby Iza była właśnie tą osobą, o której mówię. Iza uśmiechnęła się do mnie w sposób niepozostawiający wątpliwości, Aldona też, więc siedziałem przy jednym chyboczącym się z emocji albo z powodu krótszej nogi stoliku razem z dwiema kobietami, które pięknie się do mnie uśmiechały i nikt wokół nie musiał się zastanawiać, o co tu chodziło. Gdyby, rzecz jasna, kogoś miało to obchodzić. Aha, obie kobiety miały nogi jednakowej długości i nie chybotały się, może dlatego, że siedziały.
- Co powiesz na jutro? – zapytała Izę Aldona. Zamurowało mnie. Jutro? A co z dzisiaj? Mamy czekać aż do jutra? Przecież nie dożyję! W życiu nie byłem tak rozpalony, napalony, rozgrzany, podgrzany, rozhulany, podtopiony czy jak to tam nazwać, a ta gada coś o jutrze!
- Jutro? – odzyskałem w porę głos, bo umowa nie została jeszcze zawarta. Aldona spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Jutro. A co w tym złego? – zapytała.