Mariusz Włoch Blog

Zapraszam cię też na:

Polityka cookies

Dziewczyna do trójkąta

7 czerwca 2013

- A nie możemy… no, dzisiaj już? – głos wprawdzie odzyskałem, ale jakiś taki nieswój, chybotliwy, chyba się zaraził od tego nieszczęsnego stolika. A może pochodził z innego rejonu ciała, bo na krtań to raczej nie wskazywało.

- Jutro też będzie dzień – powiedziała Iza i znów się do mnie uśmiechnęła. Miała piękny uśmiech, głos, uda, buty, torebkę, drzwi do garażu, szpadel do kopania ogródka, pietruszkę w lodówce, cedzak do makaronu, pin do karty, wszystko.

- A nie moglibyśmy dziś chociaż od fletu zacząć? – zaproponowałem. Moja propozycja rozbawiła Izę, a Aldonę wprawiła w ponury nastrój, który mógł za moment zmutować się w jedną ze swoich gorszych odmian. – Tak tylko pytam, po co tracić czas, kiedy nam tak dobrze idzie.

- Flet może zaczekać, mówiliśmy przecież o trójkącie, egoisto, napaleńcu. Ostygnij trochę, na tym świat się nie kończy  – powstrzymywała mnie Aldona, a ja, faktycznie natychmiast lekko ostygłem, naprawdę. Lubię tę swoją żonę, bo ona umie ustawić mi termostat, a wtedy wiem, co czuję a czego nie czuję. Jest takim moim bezpiecznikiem, dzięki niej się nie przepalę.

- W sumie ten flet nie jest złym pomysłem – odezwała się Iza, a jej słowa były balsamem dla mych skołatanych zmysłów, zwłaszcza jednego. – Jestem dzisiaj w dobrej formie – dodała i mrugnęła do mnie. Niech ją diabli, ale ładnie mrugała. Właściwie to całej jej ciało mrugało, i ja miałem czekać do jutra? A jak trzymała drinka, ech, żeby to Andrzej, taki nasz znajomy, widział! Chciałem zobaczyć ją w akcji już dziś, zaraz, teraz, przed chwilą, wczoraj!

- Zaczekamy do jutra – Aldona wydała wyrok. Wszyscy przy stoliku, a i on sam pewnie też, zrozumieliśmy, że skoro Aldona tak mówi, to słowo ciałem się stanie. Tako rzecze Aldona, mistrzyni wstrzemięźliwości, wyrocznia mrocznych potrzeb ludzkich. I po to się tak napalaliśmy, żeby teraz czekać do jutra…

Porozmawialiśmy jeszcze trochę o sprawach zawodowych, przez chwilę zawisła nawet wizja potańczenia na tłocznym parkiecie, ale panie się rozmyśliły, że podobno za dużo ocierania, za gorąco i tak dalej. Iza dokończyła drinka, pożegnała się i powiedziała, że musi już iść. Zapytałem, dokąd musi iść, a ona odpowiedziała, że do domu i że zna rozkład na pamięć, co chyba miało oznaczać, że poradzi sobie sama i nie muszę nawet proponować, że ją odprowadzę. Czego oczywiście nie uczyniłem, bo też znam rozkład na pamięć, a dokładnie z kartki, którą noszę zmiętoszoną w kieszeni, i wiem, kiedy nadjedzie kolejny autobus. Zresztą pilnowała mnie Aldona, co rozwiązywało całą sprawę. Aldona wiedziała o kartce.

- Do jutra – Aldona pożegnała Izę z dziwnym uśmiechem. Przyznam się, że opanowała mnie zazdrość, w końcu zanosiło się na to, że jeśli wszystko dobrze pójdzie, a na taki scenariusz liczyłem, bo po co liczyć na scenariusz niepomyślny, wtedy to ja być może będę tym, kto najbardziej skorzysta na tej imprezie, a zwłaszcza na nowej uczestniczce zabawy. Byłem pewny, że Andrzej doceni taką zdobycz, jej przecież jeszcze nie mieliśmy, jeśli mogę tak powiedzieć. Kupiłem jeszcze drinka Aldonie, a sam wlałem w siebie jakieś siki udające piwo, wypiliśmy, pokrzyczeliśmy do paru znajomych i poszliśmy do domu. Całą noc nie spałem, Aldona zresztą też, coś ją gryzło lub podniecało, jednak nie odezwała się ani słowem. Pewnie nie chciała, żebym wiedział, że spotkanie z Izą coś w niej poruszyło. Może przeczuwała to, co miało się stać następnego dnia, coś, co nabierało kształtów z każdą nieprzespaną minutą mroku nocy.

Rano Aldona powiedziała, że to z Izą zacznie się o siedemnastej. Ucieszyłem się, jakoś przeżyję te parę godzin. Mój wewnętrzny zegar zaczął tajemne odliczanie. Czułem się jak ktoś wtajemniczony w jakąś niesamowitą konspirację, o której istnieniu nie wie absolutnie nikt, łącznie z samym odliczającym. Na szczęście miałem dużo roboty, dość trudne kwestie do przećwiczenia, więc czas leciał szybko i nawet, i przyznaję się do tego z pewnym zawstydzeniem, udało mi się zapomnieć o Izie może nawet i kilkanaście razy. Obiecałem sobie, że nadrobię, kiedy kur zapieje, a na zegarze ukaże się godzina piąta po południu.

Spotkaliśmy się w umówionym miejscu, to znaczy przy kiosku z lodami. Iza promieniała, światło sączyło się z każdego odsłoniętego kawałka jej ciała, kusiło mnie, żeby sprawdzić, czy gdzieś tam spod ubrań też się sączy, ale dobre wychowanie i obecność Aldony skutecznie mnie powstrzymywały. Aldona oświadczyła, że powinniśmy się pośpieszyć. Iza nic nie powiedziała.

- Chodźmy, bo Andrzej będzie się niepokoił – dodała, a Iza przyjęła to z całkowitym spokojem. W ogóle jej nie zaskoczyło, że do gry wejdzie jakiś Andrzej, o którym nikt z nas wcześniej nie wspomniał. Sprawiała wrażenie przygotowanej na wszystko, a skoro tak, to nic nie mogło wyprowadzić jej z równowagi czy zniechęcić. Poszliśmy. Aldona szła pierwsza, ja kroczyłem tuż obok Izy, czasem udawałem, że na nią wpadam z powodu nierówności chodnika, a ona tylko się uśmiechała i łagodnie mnie odpychała, też niby z powodu nierówności. Po dziesięciu minutach dotarliśmy na miejsce. Aldona otworzyła wielkie, ciężkie, zardzewiałe drzwi o nienaoliwionych zawiasach, które wydały obrzydliwy zgrzyt, i wpuściła nas do mrocznego pomieszczenia. Iza nie przejęła się nic a nic, w przeciwieństwie do mnie, a przecież byłem tu już tak wiele razy. Po chwili naszych uszu doszły jakieś dziwaczne dźwięki, że niby coś gra, a może ktoś krzyczy, momentami rozdzierająco. Wydąłem usta w pogardliwym uśmiechu, że niby znam temat i wcale mnie on nie rusza. A jednak czułem rosnące napięcie.