Dotrzymać słowa, czyli o zawartości...
DCM angielski 3 spełnia swój dydaktyczny obowiązek od miesiąca, więc udając, że mam tzw. wolną chwilę, piszę jeszcze parę...
DCM angielski 3 spełnia swój dydaktyczny obowiązek od miesiąca, więc udając, że mam tzw. wolną chwilę, piszę jeszcze parę...
Dziś do druku trafiła trzecia część językowej sagi DIRECT COMMUNICATION METHOD angielski: DCM angielski 3. Zapowiadałem jej wydanie już...
Kolejne egzemplarze książki DIRECT COMMUNICATION METHOD angielski 2 trafiają do rąk i umysłów nowych odbiorców, a wraz z tym...
Podręczniki do nauki wielu (zbyt wielu?) języków autorstwa Beaty Pawlikowskiej Blondynka na językach widywałem często w różnych księgarniach, jednak jakoś nie miałem czasu się nimi bliżej zainteresować. Aż do chwili, kiedy kilku uczestników moich warsztatów przyniosło wersję tej książki do norweskiego. No to się zainteresowałem. I cóż ujrzały moje piękne oczy?
„To nie jest zwykły podręcznik do nauki języka obcego. Jest to kurs rozmawiania w języku obcym.”
Nieźle się zaczyna, chociaż poprawiłbym drugie zdanie stylistycznie. Będzie zabawa, będzie się działo, przetańczymy całą noc – to cytat z jakiejś piosenki, jakoś mi tu pasował, czasem mam takie wstawki.
Bardzo sobie cenię wszystko, co ma na celu i może nauczyć ludzi rozmawiać w nowych językach. Nie, nie tak – nie rozmawiać, tylko skutecznie posługiwać się nowym językiem. Nie używam zwrotu „język obcy”, bo wyznaję pogląd: Nie ma języków obcych, są tylko te, których jeszcze nie znasz. (Szerzej o tym w mojej niesamowitej książce, której tytuł już wszyscy znają)
Zatem Blondynka na językach. Norweski. I co w związku z tym? Powiem od razu, że założenia metody bardzo mi się podobają. Może dlatego, że do nauczania języków podchodzę w podobny sposób, tylko że pewne rzeczy robię inaczej. Ośmielę się stwierdzić, że jako językowiec i praktyk prowadzenia zajęć wiem nieco więcej na ten temat. O tym za moment.
Kurs Blondynka na językach „uczy mówienia i rozumienia. Zero gramatyki, zero wykuwania słówek, zero odmian czasowników, które trzeba na pamięć wbić sobie do głowy”.
Cóż, obiecywanie ludziom, że w zasadzie to nie muszą robić prawie nic, aby nauczyć się języka, to dobry chwyt. Za moment okaże się, że jednak trzeba się trochę wysilić i użyć mózgownicy.
Autorka tak mówi o swojej metodzie:
„Blondynka na językach to kurs nauki języków obcych oparty o zupełnie nową metodę uczenia. Powstała ona w oparciu o moje doświadczenia w nauce języków obcych. Bo pewnego dnia zorientowałam się, że języka obcego można się uczyć na zasadzie logicznej układanki”.
Wszystko się zgadza, chociaż jakoś tak ogólnie to ujęte. Języka można uczyć się na zasadzie logicznej układanki, bo język w ogromnej mierze opiera się o matematykę – w języku znajdziesz wiele wzorów, do których wystarczy podstawiać inne dane w zależności od sytuacji i gadać, zadawać pytania, komunikować się. Tyle tylko, że logika tychże wzorów nie jest tak łatwo wychwytywana przez uczących się, jak byśmy chcieli. Ba, powiem nawet, że niektórzy uczący się mają z tym ogromne problemy, jeśli ktoś im tego porządnie nie wytłumaczy. Bez wytłumaczenia uczący się może dostrzec tylko i wyłącznie chaos i różne rzeczy, które wzięły się nie wiadomo skąd.
Sama książka bez dobrego prowadzącego to zaledwie kanapka na podróż. Do podróży potrzeba także środka lokomocji, biletu, właściwego nastawienia i jasno określonego celu. Kanapkę możesz przecież zjeść w domu i w ogóle nigdzie nie wychodzić.
Wniosek – nie zalecam nastawienia, że każdy uczący się wyłapie zależności i się domyśli, że znajdzie wzór, że będzie wiedział, jak go zastosować. Nie wyłapie i nie domyśli się, jeśli nie jest choć trochę lingwistą. Niestety.
Co jeszcze mówi autorka na temat metody? Zaleca uczyć się na głos, co gorąco popieram sercem, mózgiem i pozostałymi organami. Języka trzeba się uczyć na głos. Nie ma innej skutecznej metody.
A potem pojawia się taki oto opis (pisownia oryginalna): „Nauczenie się na pamięć przykładowych konstrukcji oraz ich składowych elementów, pozwala na budowanie nowych zdań i wyrażeń, a więc poprawne posługiwanie się językiem.” Za moment wrócę do ostatniego członu tego zdania, czyli poprawności.
Co się okazuje? Jednak trzeba się uczyć na pamięć! I to całych zdań. Gdyby o mnie chodziło, umieściłbym taką informację na samym początku opisu. Bo ludzie czytają początek, widzą „zero gramatyki, zero wykuwania słówek, zero odmian czasowników” i są cali w skowronkach. A tu nagle takie coś! No po prostu cios w serce! Siekierą!
Korzystanie z metody Blondynka na językach polega na pamięciowym opanowaniu zawartości książki. Naprawdę nie ma w tym nic złego. Sam często namawiam (albo nawet zmuszam) swoich słuchaczy do pamięciówki, która ułatwi im naukę w przyszłości. Uczenie się na pamięć daje wiele korzyści (zwłaszcza na etapie podstawowym), jeśli robi się to w sposób świadomy i który może prowadzić do faktycznie poprawnego posługiwania się językiem.
No i właśnie nadszedł czas na słowo o poprawności. I o ile sama metoda jest w porządku, to poprawność językowa stanowi najsłabszy punkt książki. Powiem wprost – nie spotkałem jeszcze podręcznika do nauki języka, w którym było tak wiele błędów.
Dlatego nie polecam książki Blondynka na językach. Norweski. Za dużo w niej błędów.
O błędach i ich (prawdopodobnych) przyczynach napiszę w drugiej części.
3 komentarze
Tomek, 27.01.2014, 16:50
Che, che, a mi sie wydawało, że to dobra książka, bo nawet dobrze sie z niej uczyłem, a mówisz ze dużo błędów
, 28.01.2014, 17:45
o kurde, darować sobie????????????????????????????
Małgorzata, 19.08.2016, 12:31
Wszystkie książki autorstwa p. Pawlikowskiej są siedliskiem błędów językowych, niezależnie o czym traktują. Oczywiście mam na myśli błędy w języku polskim. Całe konstrukcje zdań daleko odbiegają od tego, aby nazwać je chociaż przyzwoitymi, nie wspominając o ortografii i interpunkcji, z których ta ostatnia jest kulą u nogi autorki. Korektorzy, gdzie jesteście? A może jesteście, tylko p. Pawlikowska nie chce Wam płacić, dlatego olewacie sprawę...