Wirus nie jest groźny, czyli niech...
Epidemia wirusa zaskoczyła wszystkich, nikt przecież nie spodziewał się, że tak rozwiniętej i najmądrzejszej ludzkości przytrafi się taka...
Epidemia wirusa zaskoczyła wszystkich, nikt przecież nie spodziewał się, że tak rozwiniętej i najmądrzejszej ludzkości przytrafi się taka...
Zawarte w nagłówku słowo „mordy” to liczba mnoga słowa rodzaju żeńskiego „morda”, czyli inaczej paskudna gęba,...
Wygląda na to, że przed bombardowaniem sukcesem nie da się w obecnych czasach uciec. Podlany propagandowym obornikiem sukces zdradziecko nas...
Jakiś czas temu przeglądałem archiwalne opowiadania i znalazłem jedno, które wydało mi się odpowiednie na letnie przesilenie, czyli koniec roku szkolnego i początek wakacji – krótkie, lekkie, może nawet rozrywkowe. Co bardziej uważni czytelnicy znajdą w opowiadaniu „Pedagog, który wyszedł z siebie” coś, co wyda im się znajome, jednak zapewniam, że całość jest fikcją – gdyby w jakiejś szkole doszło do przedstawionych tutaj wydarzeń, z pewnością rozpisywałyby się o nich media. Zatem wszystko jest fikcją, a jakiekolwiek podobieństwo do prawdziwych osób jest przypadkowe i niezamierzone.
Opowiadanie powstało, o ile się nie mylę, w 2003 roku, kiedy świat wyglądał inaczej, bo nie było jeszcze znanego portalu społecznościowego, choć ów portal nie odgrywa tutaj żadnej roli. Poniżej zamieszczam tradycyjnie początek oraz link do całego tekstu.
Ogrom zniszczeń znacznie przerósł pedagogiczne wyobrażenia oraz możliwości nad wyraz skromnego budżetu państwowej placówki oświatowej, zwanej złośliwie szkołą. Pokój nauczycielski został, nie przesadzając ani trochę, po prostu zniesiony z powierzchni dydaktycznej ziemi. Stoły i krzesła połamano w drobne drzazgi, podobny los spotkał szafki z niewielkimi przegródkami, zarezerwowanymi przez co sprytniejszych belfrów, jako że boksów istniało o wiele mniej niż zainteresowanych nimi pracowników. Potłuczono i powyrywano z korzeniami sufitowe jarzeniówki, które następnie zwisały bezładnie i gdzieniegdzie groźnie pobłyskiwały iskrzącymi się zdezorientowanymi przewodami. Wytłuczono wszystkie szyby, a futryny okienne wyszarpano ze ścian. Drzwi wejściowe runęły z impetem na zewnątrz, pociągając za sobą, jak gdyby w akcie najwyższej desperacji, kawał ściany, zbudowany z cegły dziurawki związanej oszukańczo lichą zaprawą.
Brak komentarzy