Mordy polityczne, czyli wreszcie wiem,...
Zawarte w nagłówku słowo „mordy” to liczba mnoga słowa rodzaju żeńskiego „morda”, czyli inaczej paskudna gęba,...
Zawarte w nagłówku słowo „mordy” to liczba mnoga słowa rodzaju żeńskiego „morda”, czyli inaczej paskudna gęba,...
Wygląda na to, że przed bombardowaniem sukcesem nie da się w obecnych czasach uciec. Podlany propagandowym obornikiem sukces zdradziecko nas...
Obecne dobrodziejstwa cywilizacji i technologii dają nam tyle szczęścia, że można od tego po prostu oszaleć. Najbliższe owego szaleństwa...
Epidemia wirusa zaskoczyła wszystkich, nikt przecież nie spodziewał się, że tak rozwiniętej i najmądrzejszej ludzkości przytrafi się taka wpadka. Wirus w koronie, zatem coś szlachetnego, królewskiego wręcz, namaszczonego przez jakąś siłę wyższą. Korona nobilituje. No i się zaczęło. Od śmiechu i negowania zaistniałej sytuacji, poprzez stopniowo opadające kąciki ust, rosnące niedowierzanie, aż po niezgodę czy bezsilną akceptację rzeczywistości, mniej lub bardziej kreowaną przez wszelkiej maści znawców tematu.
No właśnie, epidemia ujawniła rzeszę internetowych ekspertów, którzy znając się na wszystkim nie mają nic do powiedzenia. Wolność słowa czy mądra wymiana poglądów to zjawiska jak najbardziej pożądane, jednak przeraża mnie fanatyczna skrajność i brak jakichkolwiek oznak zdrowego rozsądku. Mam wrażenie, że umiejętność dyskusji umarła już w ludziach całkowicie. Dyskusję zastąpiło ochocze i niczym nieskrępowane oblewanie się językowym szambem. Cóż, może właśnie taka działalność dostarcza niektórym najwięcej dramy i adrenaliny? Przez chwilę mogą poczuć się lepsi, ważniejsi, silniejsi. Być może, ale w ogólnym rozrachunku to raczej żałosna sprawa.
To jak w końcu jest z tym wirusem? Maski nie chronią, więc nie ma sensu ich nosić. Maski chronią, więc trzeba je nosić. Okazało się też, że nawet samotna jazda na rowerze gdzieś w głębi lasu jest groźna. Zostań w domu, czytaj książki, wzmacniaj więzi rodzinne, to nie czas na budowanie formy. Bla bla bla. Życie – i prywatne, i zawodowe – przeniosło się do sieci, przybrało kolorową wersję zdalną. Skorzystała na tym natura, która na krótko odżyła z okazji internowania ludzkiego pasożyta.
W kwestii kontaktu z przedstawicielami homo sapiens najbardziej ucieszył mnie nakaz utrzymywania dystansu fizycznego, tych sławnych 2 metrów, potem (i chyba obecnie też) 1,5 metra. W normalnych okolicznościach także nie lubię, kiedy ktoś na mnie włazi, w sklepie, na chodniku czy gdziekolwiek indziej. A skoro podczas epidemii ktoś już musiał do mnie podejść, to na rękach miał ekologiczne, jednorazowe rękawiczki, ręce umyte wodą z mydłem, zadek podtarty papierem toaletowym, a twarz przysłoniętą – dla oszczędności, dodania otuchy innym oraz poprawy urody własnej – jednorazową maseczką wielokrotnego użytku. I tak trwaliśmy w tej ułudzie oczekiwania na zmartwychwstanie normalności.
A potem ogłoszono koniec epidemii, nastąpił luz, więc ludność się rozpełzła i zaczęła nadrabiać zaległości w podróżach. Ludzie przestali się przejmować wirusem, licząc być może na wzajemność. No i tu nie doszło do porozumienia – wirus jakoś wcale nie chce odejść, liczy chyba na to, że w ramach drugiej fali zarazi absolutnie wszystkich. Kiedy obserwuję poczynania ludzkie, wszystko wskazuje na to, że do tego dojdzie. Nawet jeśli są tacy, którzy w istnienie wirusa ani trochę nie wierzą. Sam mam wątpliwości, kiedy nasłucham się kolejnej porcji różnych mądrości.
Czy ludzie mają zatem szansę zmienić się po zakończeniu epidemii (o ile do owego zakończenia dojdzie)? Cóż, taką szansę mają w każdych okolicznościach, także, a może przede wszystkim, w tak szczególnej sytuacji – czy z niej skorzystają? Bo wirus sam w sobie nie jest groźny – groźni są ci, którzy go bezsensownie roznoszą i którzy robią mu tyle niepotrzebnej reklamy. Przypuszczam, że ludzie w jakimś stopniu się zmienią, obawiam się tylko, że będzie to dobra zmiana na gorsze.
Brak komentarzy