Wirus nie jest groźny, czyli niech...
Epidemia wirusa zaskoczyła wszystkich, nikt przecież nie spodziewał się, że tak rozwiniętej i najmądrzejszej ludzkości przytrafi się taka...
Epidemia wirusa zaskoczyła wszystkich, nikt przecież nie spodziewał się, że tak rozwiniętej i najmądrzejszej ludzkości przytrafi się taka...
Zawarte w nagłówku słowo „mordy” to liczba mnoga słowa rodzaju żeńskiego „morda”, czyli inaczej paskudna gęba,...
Wygląda na to, że przed bombardowaniem sukcesem nie da się w obecnych czasach uciec. Podlany propagandowym obornikiem sukces zdradziecko nas...
Wakacje w pełni, więc wiele osób zażywa urlopu, udaje się w nowe miejsca, odwiedza miejsca już kiedyś odwiedzone, podróżuje, ogląda, doznaje, przeżywa, doświadcza. Mam jednak takie dziwne wrażenie, że w dzisiejszym świecie to, co kiedyś rozumieliśmy pod hasłem doświadczania, zostało zastąpione namiętnym nagrywaniem. Mam tu na myśli robienie zdjęć, zwłaszcza sobie, czy nagrywanie wydarzeń kulturalnych, np. koncertów.
Jakiś czas temu wpadł mi w oko koncert zespołu Van Halen na youtube. To stara jak świat kapela, znana z kilku hitów, m.in. „Jump”, który to włączano w charakterze dopingu podczas turniejów skoków narciarskich, w których miał uczestniczyć Adam Małysz. No i zespół na scenie, wiekowi idole (poza basistą, synem gitarzysty Eddiego, stanowiącym drugą linię muzycznej zabudowy) szaleją, a publiczność jak gdyby urwała się z planu filmu o zombie. Nie znaczy to wcale, że publiczność nic nie robi, wręcz przeciwnie, większość obserwatorów jest zajęta trzymaniem w uniesionych do góry rękach smartfonów, którymi to nagrywają odbywającą się na scenie muzyczną imprezę. No i właśnie – czy idąc na koncert nie byłoby lepiej po prostu tam być, aby zabrać ze sobą całość emocji towarzyszących temu, co nie wydarza się przecież codziennie? Może to znak czasów, że zamiast doświadczania nagrywamy i magazynujemy? Może.
Albo inny koncert – grupa zwie się Suffocation i wykonuje death metal, zatem coś, przy czym można pomachać głową oraz dołączoną do niej czupryną, wyrzucić z siebie nadmiar emocji i oczyścić organizm. I znów taki sam obrazek: na scenie metalowcy łomoczą w bębny, szarpią struny, wokalista ryczy niczym ranny bawół, a publiczność – jak napisał ktoś z komentatorów – jak gdyby ze Szwecji. Statyczny tłum wpatrujący się beznamiętnie… Nie, nie w artystów. To by nie było jeszcze takie złe. Publiczność wpatruje się w ekrany swych smartfonów i nagrywa. Potem jest już tylko gorzej - większość takich nagrań trafia do sieci, można sobie to obejrzeć i odsłuchać. I tu niestety pojawia się spory kłopot – słuchać się tego nie da, bo przy takim sprzęcie nagrywającym muzyka brzmi jak jadący po stercie aluminiowych puszek czołg, oglądać też się nie da, no bo właścicielem smartfona trzęsie na różne strony, no i kadr raczej stały.
Albo obrazek z pokazu sztucznych ogni - ludzie mrużyli oczy, by obejrzeć wszystko na ekranie smartfonów, zamiast po prostu podziwiać rozbłyskujące na nocnym niebie Szczecina fajerwerki. I założę się, że tymi nagraniami molestowana była potem cała bliższa i dalsza rodzina, przy czym krewniacy dysponowali z pewnością podobnymi nagraniami, zatem jedni tak bardzo chcieli pokazać swoje filmy tym drugim, jak mocno ci drudzy nie chcieli ich oglądać.
Jednak czasem kusi, żeby wszystko nagrać, wziąć ze sobą, nie uronić ani skrawka, ani milimetra zastanego widoku. Miałem tak podczas pierwszej wyprawy na północ Norwegii. Tam krajobrazy zniewalają, odbierają czasami mowę, dają do zrozumienia, że człowiek jest bardzo mały w stosunku do potężnej natury. Owszem, człowiek jest w stanie naturę zniszczyć, i idzie mu ten proceder coraz lepiej, jednak na razie przegrywa w tej walce na punkty. W każdym razie tam na północy Norwegii chciałem zabrać ze sobą każdą cząstkę tego, co ukazywało się oczom i reszcie cielesności. Ale tak się nie da. Dlatego liczba robionych zdjęć z czasem malała, liczyło się przecież tylko to, czego doświadczymy i co na zawsze zostanie w nas. Co ciekawe, po powrocie wcale nie chciało nam się oglądać tych kilku nagranych filmików czy zdjęć, nie mówiąc już o dręczeniu nimi innych ludzi. To przecież tylko namacalna pamiątka tamtych podróży. Prawdziwe wrażenia pozostały w środku i nic ich stamtąd nie wydobędzie.
A kiedyś po koncertach tudzież wydarzeniach muzyczno-tanecznych odczuwałem ból w karku, na ciele widniały sińce, a ogólna kondycja potwierdzała udział w wyżej wspomnianych imprezach. Co powie dzisiejszy uczestnik koncertu? Może tylko to, że bolą go ręce od trzymania w górze smartfonu i utrzymywania go w idealnej pozycji? Albo że bolą go oczy od oglądania koncertu w malutkim ekranie smartfona? Może tak. Z drugiej strony, może pogo XXI wieku tak właśnie ma wyglądać.
4 komentarze
Backonik, 20.07.2017, 22:13
I to prawda, każdy nagrywa, każdy robi fotki. Tylko który z nas to później ogląda??? Wszystko co ważne zostaje w głowie i to jest najważniejsze.
Mariusz Włoch, 20.07.2017, 22:16
Tak chyba też jest z tym, czego się nauczymy, np. języka. Co nauczone, to w głowie, co w głowie to nauczone. A potem wystarczy podobno tylko stosować :)
martac, 20.07.2017, 22:32
Wkurzają mnie te nagrywające manekiny na koncertach, jeszcze się oburzają kiedy ich nichcący ktoś potrąci! Koncert to koncert, a nie sesja zdjęciowa!
kiwi, 22.11.2017, 18:20
Ja mam jeszcze w pamięci sceny z różnych filmów, kiedy to bodajże turyści z Japonii namiętnie wszystko fotografowali. Wpadała gdzieś taka grupa i ciach, ciach, ciach, pstryk,pstryk,pstryk. Będzie dla wnuków ;) W najgorszych koszmarach nie przewidziałam że nastaną czasy smartfonów, gdzie zwykłe dzwonienie jest funkcją już prawie nie używaną a komunikacja z drugim człowiekiem sprowadza się do małego ekraniku - internetowo się pozdrawiamy, lajkujemy ( co za szpetne słowo! ), wyznajemy sobie miłość, i.... o zgrozo stawiamy wirtualne znicze. ( tak, to smutne )....