Highway to Hel(l), czyli debiut z...
Dziś tzw. Halloween, masa dzieci i osób pełnoletnich przebiera się za przeróżne straszydła, pragnąc w ten sposób...
Dziś tzw. Halloween, masa dzieci i osób pełnoletnich przebiera się za przeróżne straszydła, pragnąc w ten sposób...
W sumie to wszystko przez dzisiejszą audycję w „Trójce”. Audycja rozpoczęła się po godzinie 16, trwała prawie 2 godziny, a...
Może to przez tę aurę, bo mży, jest mgliście i ogólnie niesympatycznie, pogoda może być zatem wygodnym wytłumaczeniem każdego rodzaju...
Góry za każdym razem uprzejmie przypominają, że płuca mają ograniczoną pojemność, a wiara we własne nieograniczone możliwości ma swoje ograniczenia. Kiedyś to przypominanie było nieco bardziej nachalne, kiedy niczym młodziutkie cielątko wypadałem na szlak, by po kilkuset metrach stwierdzić, że będzie lepiej, jeśli odrobinę zwolnię. A z wiekiem wcale nie robi się inaczej – do gór trzeba się przyzwyczaić i tyle. Zawsze, za każdym razem.
Z rowerem w górach jest tak samo. Tym razem przywiozłem z sobą kolarzówkę, by stawić czoła kilku asfaltowym trasom na nieco innych wysokościach niż zwykle. Bo można nabrać wprawy na płaskich terenach, a tu jeździ się inaczej. No i tak właśnie zeszło parę dni – aklimatyzacja, uczenie się roweru na nowo, kilka niedługich przejażdżek rozgrzewkowych. I wreszcie – we wtorek - trasa, do której podchodziłem z pewnymi obawami, bo objechać Karkonosze dookoła to parę dobrych kilometrów.
Pierwszy odcinek to wyjazd ze Szklarskiej do Jakuszyc, przyzwoicie pod górę, z atrakcjami deszczowymi i wietrznymi. Do Harrachova w Czechach zjechałem już przemoczony, ale co tam, to nie powód, by przerywać.
Za Harrachovem skręt w lewo i prawie 40 km trasą nr 14. Teren w miarę równy, droga wiedzie przez na wpół opustoszałe czeskie wsie i miasteczka, w których kuszą różne szyldy. Najbardziej rzucił mi się w oczy potykacz jednej z restauracji, zapraszający na świeżego pstrąga, czyli čestrveho pstruha. Hmm, jako lingwista nie powinienem tego pisać, ale czeski brzmi chwilami dość zabawnie. W każdym razie na čerstveho pstruha nie wpadłem, bom rozpędzony był, a i z górki akurat było.
A potem odbicie na Janské Lázně drogą nr 297, no i było sporo wspinania. To są te sprzeczności jazdy w górach – pod górę ciągniesz ledwo 15 km/h, z góry 60. No i właśnie w Janskich namierzył mnie przydrożny radar – wyświetlił moją prędkość 60 km/h i dobrą radę „zpomal”. Ale z górki tak fajnie się zjeżdża, poza tym droga była pusta…
Następnie zboczyłem nieco z trasy i odwiedziłem Pec pod Sněžkou, w końcu te dodatkowe 10 km to żaden wielki dystans. Potem powrót na trasę i mocne wspinanie drogą nr 252 na Przełęcz Okraj.
Chwilami było ciężko, owszem, ale dało się. Taki był plan, no i został zrealizowany. A potem zjazd do Kowar, Piechowice, finalna wspinka i meta w Szklarskiej. 140 km. Świetna trasa, chociaż czułem się, jak gdybym przejechał co najmniej dwa razy tyle.
Czy po takim dystansie należał mi się čerstvý pstruh albo inne jahody?
Następnego dnia, w ramach relaksu po wcześniejszych wojażach, wybrałem się do Spindlerowego Młyna. Piękna pogoda, piękne widoki, no i wjazd na Przełęcz Karkonoską od czeskiej strony.
Warto było. Miało być krótko, a wyszło 141 km.
A pozostało jeszcze tyle szlaków do pokonania…
Tyle że wczoraj trzeba było niestety pokłonić się górom i powiedzieć im „do widzenia”.
2 komentarze
martac, 29.08.2016, 15:51
Ładne trasy o imponujących rozmiarach. Trochę zazdroszczę :)
Mariusz Włoch, 31.08.2016, 15:25
Trochę treningu i się da ;)