Made in heaven, czyli w ambientowych...
W sumie to wszystko przez dzisiejszą audycję w „Trójce”. Audycja rozpoczęła się po godzinie 16, trwała prawie 2 godziny, a...
W sumie to wszystko przez dzisiejszą audycję w „Trójce”. Audycja rozpoczęła się po godzinie 16, trwała prawie 2 godziny, a...
Może to przez tę aurę, bo mży, jest mgliście i ogólnie niesympatycznie, pogoda może być zatem wygodnym wytłumaczeniem każdego rodzaju...
Do napisania czegoś mądrego na temat albumu Tomasz Stańki December Avenue zabierałem się już ponad rok temu, zaraz po nabyciu płyty. Powyższe...
Dziś tzw. Halloween, masa dzieci i osób pełnoletnich przebiera się za przeróżne straszydła, pragnąc w ten sposób wstrzyknąć w swój wirtualny żywot odrobinę adrenaliny. Niektórzy to nawet nie muszą się przebierać, tyle że nie wiadomo, jak to wtedy z tą adrenaliną jest. Jako osobnik w innym przedziale wiekowym należę do grupy „nieprzebieralnych”, więc postanowiłem powspominać – każdy szuka adrenaliny na swój sposób. No i w ramach wspominania wyszło mi, że najlepiej będzie się tu nadawać niedawna wyprawa rowerowa. W sumie to dawno o żadnej nie donosiłem, nie to, żebym żadnej nie odbył, ale jakoś nie były to rzeczy, o których warto by w jakikolwiek sposób donosić. Więc teraz wspominam przejazd rowerowy z Sopotu do Helu, stanowiący swego rodzaju pożegnanie lata, bo pogoda była słoneczna, choć już od dawna panowała astronomiczna jesień.
Jak dotąd przemierzaliśmy półwysep Helski za pomocą samochodu, więc wreszcie postanowiłem przejechać się tam rowerem. A doznania to zgoła odmienne. Żeby wyjechać z Sopotu, przez Gdynię, i wypaść na tereny pozamiejskie trzeba parę kilometrów pokonać. Na szczęście Trójmiasto ma sporo ścieżek rowerowych, więc dość szybko i raczej bezproblemowo znalazłem się w okolicy elektrociepłowni, gdzie natknąłem się na opuszczony szlaban, a obok niego panią, która poinformowała mnie, że tędy przejazdu nie ma. Wyjaśnię, że tamta trasa stanowiła mój debiut z nawigacją – do tej pory korzystałem z mapy, kompasu lub intuicji i trochę pobłądziwszy zawsze docierałem do celu. A słuchając nawigacji dotarłem do szlabanu z panią, wskutek czego musiałem zmieniać szlak. Nawigacja zamilkła, na szczęście prędko znalazłem objazd, więc wyprawa uległa kontynuacji.
A potem mknąłem bocznymi drogami, z boku obserwując Rumię i Redę. Malownicza to trasa, nie powiem, choć nawierzchnia w większości raczej nie najwyższych lotów: płyty betonowe, stary asfalt poprzerastany korzeniami drzew, jednak wszystko dumnie oznaczone tabliczką R10 / R13. No to skoro unijnie i międzynarodowo, a między nogami góral, to trzeba jechać. To miła trasa dla miłośników natury i ruchu o małym natężeniu. W pobliżu Pucku (a może "Pucka" - nie jestem pewny co do poprawności gramatycznej tej formy) jedzie się wzdłuż wody, przez las, tu podstępna nawigacja chciała mnie wciągnąć w krzaki, ale odparłszy kuszenie pojechałem drogą bardziej przejezdną, jak się potem okazało, niesłusznie. Oczywiście, wspomniana droga bardziej przejezdna też była właściwa, choć wersja „w krzaki” dostarczyłaby zapewne więcej wrażeń. Następnym razem z niej skorzystam, o ile jeszcze kiedyś się tam znajdę.
A od Władysławowa zaczyna się inny świat. Do samego Helu prowadzi ścieżka rowerowa, z której rozpościerają się piękne widoki na Zatokę Pucką (po prawej stronie), bo aby zobaczyć „prawdziwe” morze po lewej stronie, trzeba przejść przez tory i kawałek lasu. Zawsze zachwycał mnie fenomen tego pięknego skrawka lądu, który w najwęższym miejscu ma coś około 200 metrów szerokości, o ile się nie mylę. Z Władysławowa do Chałup jakość ścieżki pozostawia sporo do życzenia, potem robi się naprawdę fajnie. Kilka razy zrobiłem sobie mały przystanek, aby podziwiać widoki i ogrzać stare członki w słońcu, a tu nagle była już Jurata i ostatni odcinek do Helu. Tu droga rowerowa jest słaba, mówiąc wprost. To coś na kształt starej dróżki wzdłuż drogi, dróżki raz piaszczystej, za moment wyłożonej pokruszonym betonem, mieszanką asfaltu i innych dziwnych materiałów. W pewnym momencie pojawił się znak, że ścieżka zamknięta z powodu remontu. I faktycznie, parę kilometrów dalej pojawili się panowie z maszynami, którzy reperują ścieżkę, aby dać rowerzystom maksymalną ilość radości podróżowania. Taki żarcik.
Dotarłem do Helu po 4 godzinach, pojeździłem trochę i dokręciłem długość trasy do 100 kilometrów. Po drodze ludzi mało, więc mogłem odrobinę podładować baterie. Wsiadajcie na rowery i niech was prowadzi Highway to Hell!
Brak komentarzy