Wirus nie jest groźny, czyli niech...
Epidemia wirusa zaskoczyła wszystkich, nikt przecież nie spodziewał się, że tak rozwiniętej i najmądrzejszej ludzkości przytrafi się taka...
Epidemia wirusa zaskoczyła wszystkich, nikt przecież nie spodziewał się, że tak rozwiniętej i najmądrzejszej ludzkości przytrafi się taka...
Zawarte w nagłówku słowo „mordy” to liczba mnoga słowa rodzaju żeńskiego „morda”, czyli inaczej paskudna gęba,...
Wygląda na to, że przed bombardowaniem sukcesem nie da się w obecnych czasach uciec. Podlany propagandowym obornikiem sukces zdradziecko nas...
Dawno, dawno temu ludzie nie posługiwali się słowami, żeby się porozumieć. Używali przeróżnych znaków, tonu głosu, mowy ciała, obserwowali też otoczenie oraz reakcje na to, jak ich sygnały są odbierane przez innych. Odkąd ludzie nauczyli się mówić i powstał jako tako zrozumiały język, homo sapiens mielą ozorami ile wlezie, niestety w wielu przypadkach za ilością nie idzie jakość. I jak tu się nie zgodzić z Tadeuszem Nalepą, który w jednym ze swoich utworów śpiewał „miliony słów, ale sensu brak”?
Słowa są podstawą komunikacji i to z pewnością nie ulegnie zmianie. Jednak o pewnych kwestiach warto przy tym pamiętać, m.in. takiej, że wypada mieć na względzie rozmówcę – jego reakcje wiele ci podpowiedzą. Dzięki temu będziesz wiedział, dokąd wasza komunikacja zmierza i czy w ogóle ma sens. Ważne przy tej okazji jest też to, aby pamiętać, co się powiedziało, by potem nie gadać w kółko tego samego albo nie opowiadać rzeczy, mówiąc delikatnie, koniowi z tyłka wyciągniętych, czyli mało sensownych. Takie rzeczy mogą po prostu wkurzać, szczególnie wtedy, kiedy zapas empatii się wyczerpie. A dzieje się tak zwykle wtedy, kiedy parę tego typu aktów komunikacji zbiegnie się w czasie.
To może parę przykładów. Kiedy zeszłego lata pobijałem rekord rowerowy, przybyliśmy do Szklarskiej Poręby, a tam z braku wolnych lokali i czasu na ich szukanie przenocowaliśmy w pewnym hoteliku. Powitała nas sama właścicielka, przy czym wcale nie powiedziała, jaką rolę spełnia we wspomnianym przybytku. Podczas odjazdu dużo mówiła, dziękowała, wreszcie chlapnęła, że będzie śledzić moją karierę rowerową. I tu się zastanowiłem, jak zamierza to zrobić, skoro nawet nie wie, jak się nazywam, więc jakim to niby sposobem miałaby to robić? Typowy przykład zbędnego gadania. Wystarczyło podarować sobie ostatnie zdanie.
Ostatnio nie miałem internetu, więc zadzwoniłem do dostawcy z zapytaniem, co się stało. Telefon odebrał jakiś chłopczyna, który używał frazesów rodem z kieszonkowego wydania książek z językiem dla początkujących handlowców. W końcu wydusiłem z niego informację, że gdzieś tam nie ma zasilania na przekaźniku. Ot, cała tajemnica. A kiedy zapytałem, jak to długo może potrwać, odparł, że będzie mnie na bieżąco informował. I wtedy zadałem druzgocące pytanie – jakim sposobem zamierza mnie informować? Wtedy odparł, że gdybym mu ewentualnie zostawił numer telefonu, to on wtedy będzie. Ręce opadają.
Sprzedawca z Wrocławia. Przeprowadziliśmy dwie rozmowy telefoniczne, potem byłem u niego osobiście, we wszystkim mi przytakiwał, ze wszystkim się zgadzał, ale nie robił jednego – nie słuchał, co się do niego mówi, niczego też nie notował. Dwukrotnie zgubił kartkę z numerem telefonu, potem mailowo prosił, by mu ów numer podać. Powtarzam – to sprzedawca. Sprzedawca, który ewidentnie nie chce niczego sprzedać. Wystarczyłoby przecież zrobić notatki i trochę się przygotować do kolejnej rozmowy.
Sprzedawca sprzętu hi-fi ze Szczecina. Od paru miesięcy walczy sam ze sobą i swoim bałaganem, żeby wystawić mi fakturę na zakupiony sprzęt. Gdy tylko o tym przypominam, dowiaduję się, że wszyscy jego bliscy są chorzy, że dostawca jest chory, że księgowa jest chora i nie odbiera telefonu, a przecież to ona ma numery faktur, że on sam jest chory i ma hemoroidy. Litości! Czy ja naprawdę potrzebuję tych wszystkich medycznych informacji? Wolałbym fakturę, którą przecież można wypisać na stojąco.
Bo komunikacja międzyludzka może być prosta i skuteczna, jeśli obie strony szanują słowa i wykazują elementarny szacunek dla drugiej strony. Całe to mielenie ozorem mija się z celem, jest zupełnie niepotrzebne. Ilość wypowiadanych słów nie jest ważna, liczy się jakość.
I tu przypomina mi się scena z polskiego filmu (nie pamiętam tytułu) – właśnie odbywa się casting do filmu, pojawia się jakiś kandydat, miota się po scenie, potem przesłuchujący (grał go Stefan Friedman) mówi „dziękujemy, zadzwonimy do pana”, a on na to „ale ja nie mam telefonu”, a niezrażony juror „to nic, zadzwonimy”.
7 komentarzy
hamama, 19.02.2016, 19:55
"kiedy zapas empatii się wyczerpie", wtedy pozostaje tylko bezsilność, bo druga strona i tak nie zmieni swojego postępowania, chociaż chciałabym się mylić.
Marcin M, 20.02.2016, 15:39
Widzę, że lekko sie zirytowałeś, ale może to też wyraz bezradności ma to, że tak podchodzą do klienta - aż chciałoby się pomóc takim niedoświadczonym. Proponuję olać takie rzeczy, traktować to na luzie i liczyć na to, że kiedyś się to zmieni. Robię tak od jakiegoś czasu i nawet to działa :)
Mariusz Włoch, 20.02.2016, 18:02
Marcin, to ile czasu dajesz na tę zmianę? :)
Marcin M, 20.02.2016, 21:08
Powinno iść szybko, myślę, że jakieś 1 000 000 lat. Do tego czasu trzeba uzbroić sie w cieprliwość :)
Mariusz Włoch, 21.02.2016, 11:35
No to zleci raz-dwa :)
J, 22.02.2016, 14:08
Hmmm. mówi się, że milczenie jest złotem ... coś w tym musi być, w końcu przysłowia mądrością narodów :)))
Mariusz Włoch, 22.02.2016, 17:50
Z tym połączeniem milczenia i złota to trzeba wziąć pod uwagę jeszcze jedną sprawę - zależy, czy milczy kobieta, czy mężczyzna :)