Highway to Hel(l), czyli debiut z...
Dziś tzw. Halloween, masa dzieci i osób pełnoletnich przebiera się za przeróżne straszydła, pragnąc w ten sposób...
Dziś tzw. Halloween, masa dzieci i osób pełnoletnich przebiera się za przeróżne straszydła, pragnąc w ten sposób...
W sumie to wszystko przez dzisiejszą audycję w „Trójce”. Audycja rozpoczęła się po godzinie 16, trwała prawie 2 godziny, a...
Może to przez tę aurę, bo mży, jest mgliście i ogólnie niesympatycznie, pogoda może być zatem wygodnym wytłumaczeniem każdego rodzaju...
Kiedy dopada cię choroba, trzeba się leczyć, i to nie tylko chemią: wypada na chwilę sobie odpuścić, trochę się pooszczędzać i porobić coś przyjemnego. Tkwiąc w zaawansowanym zasmarkaniu, charczeniu i innych rodzajach cielesnego poszczekiwania poszukiwałem ozdrawiających przyjemności i sięgnąłem po parę płyt winylowych, które swego czasu sprawiały mi wiele radości audialnej. Tu pojawiła się wątpliwość – czy płyty sprzed wielu lat nadal wywołują takie dobre emocje? Wybrałem 5 płyt kierując się zasadą „żadnego angola”! Może być sama muzyka, a jeśli już ma być tekst, to we wszystkich dostępnych językach poza angielskim. To taka moja domowa wersja radiowej „Strefy rock and rolla wolnej od angola”. Ciekawi mnie, czy znasz którąś z tych płyt.
Omega „XI”, rok wydania - 1982. Omega to węgierski zespół powstały pod koniec lat 60-tych (i wciąż aktywny), najbardziej znany z przeboju „Dziewczyna o perłowych głosach”, który wykonali już chyba wszyscy artyści poza Ich Troje, ale tu sprawa jest akurat otwarta, bo Ich Troje wyznają przecież zasadę „Keine Grenzen”. Płyta Omegi „XI” to mocno podszyty elektroniką rock, miłe dla ucha melodie i rewelacyjna ballada „Alvajáró”. No i ten niesamowity język! Pamiętam moment zakupu płyty - drugi dzień nauki w ogólniaku, pamiętam też zachwyt po jej załączeniu. Spora cząstka tego zachwytu wciąż jest, co tylko cieszy.
Awgust „Demon”, rok wydania 1987. Płyta tego rosyjskiego / radzieckiego zespołu została nagrana rok po wybuchu w Czernobylu, stąd być może wziął się tytułowy utwór „Demon”, w którym przewija się tekst o tym, by „jądrowy demon na zawsze pozostał tylko snem”. Płyta to solidna dawka rocka, jest miejscami lirycznie, miejscami mocno gitarowo, całością rządzi klawiszowiec i lider grupy Oleg Gusiew. Kupiłem tę płytę któregoś jesiennego popołudnia 1988 roku, a gdy zabierałem płytę z lady księgarni muzycznej, obok zameldował się nasączony alkoholem obywatel i gnany potrzebą muzyczną poprosił o tę samą płytę tego „hajwimetalowego zespołu”. Dziwne, jak dobrze pamięta się niektóre szczegóły.
Klaus Schulze „Blackdance”, rok wydania 1974. Klaus Schulze to muzyk uprawiający muzykę elektroniczną nastawioną na uśpienie słuchacza. Jego twórczość polega z grubsza na tym, że bierze jakiś znajdujący się pod ręką keyboard, włącza „Record” i na przemian naciska 3 - 4 klawisze. Tym sposobem powstaje utwór o długości do 25 minut (na płytach winylowych) lub nawet do 80 minut (na kompaktach). Czasami wieje nudą, jednak ogólny efekt słuchania muzyki Klausa to relaks: ułatwia zasypianie i wprawia w jakąś dziwną lekkość ducha. I wpływa pozytywnie na zdrowie, więc tu wybór też okazał się dobry.
Marek Biliński „Ogród Króla Świtu”, rok wydania 1983. Nasz polski Jean Michel Jarre i jego pierwsza płyta, moim zdaniem najlepsza. Na płycie znalazły się naprawdę dobre kompozycje, takie jak „Błękitne nimfy” czy „Fontanna radości” (niezłe tytuły, prawda?). W przeciwieństwie do muzyki Klausa Schulze, Marek Biliński tworzy krótsze, żwawsze kompozycje, w których odczuwalny jest początek i koniec.
Gitaparbaj, rok wydania 1987. Znów Węgry – w latach 80-tych w Polsce można było bez trudu kupić płyty węgierskich artystów i w przeważającej większości były to dzieła naprawdę dobre. Ta płyta to utwory zagrane przez kilku gitarzystów – zarejestrowane na koncercie i w studiu. Płytę rozpoczyna miażdżące wykonanie utworu Michaela Schenkera „Az Arenábán” (oryg. „Into the Arena”), to najlepsze wykonanie tego wspaniałego utworu jakie znam (poza samym mistrzem, ma się rozumieć). Potem jest pokaz świetnego warsztatu wirtuozerskiego. I jak tu nie lubić takich płyt?
Koniec językowej wycieczki sentymentalnej. Dzięki muzyce poczułem się lepiej. Zdrowie już wraca i coraz bardziej się mną interesuje. Też tak masz? Założę się, że masz takie płyty, które pomagają ci przetrwać gorsze chwile. I wcale nie muszą tam śpiewać po angielsku.
10 komentarzy
marko, 15.10.2015, 15:09
z tych 5 mam płytę Bilińskiego, cenna pozycja muzyczna. Bilińskiego na kompakcie mam. Zainteresował mnie ten ruski zespół, ale nigdzie na youtube nie mogę nic znaleźć.
Mariusz Włoch, 15.10.2015, 15:24
No właśnie Awgusta też nie mogę znaleźć na youtube. Czyżby za stare nagrania? Bilińskiego też mam na kompakcie, tylko że już po remasteringu, przez co skutecznie udało się realizatorom popsuć dźwięk - winyl brzmi o wiele lepiej.
martac, 15.10.2015, 15:53
ha ha, tylko dwie płyty są śpiewane, pozostałe instrumentalne! I na pewno nie po angielsku :)
Mariusz Włoch, 15.10.2015, 18:07
martac, te trzy płyty przemawiają językiem muzyki :)
amela456, 18.10.2015, 18:22
Ja tam zawsze uważałam,że niejedna płyta byłaby wspaniała, gdyby nie strona wokalna ;)
Marcin M, 18.10.2015, 18:37
Pójdę dalej i powiem, że niejedna płyta byłaby wspaniała, gdyby nie wokal i muzyka!
Mariusz Włoch, 18.10.2015, 18:43
Czyżby najlepsze płyty to te, których nie nagrano?
J, 18.10.2015, 19:30
a podobno lubimy tylko te piosenki, które znamy :)
Jadzia, 19.10.2015, 16:52
a "ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy" :D
ivo, 20.10.2015, 18:04
dziadki z Omegi to w ogole jeszcze dychają?