Wirus nie jest groźny, czyli niech...
Epidemia wirusa zaskoczyła wszystkich, nikt przecież nie spodziewał się, że tak rozwiniętej i najmądrzejszej ludzkości przytrafi się taka...
Epidemia wirusa zaskoczyła wszystkich, nikt przecież nie spodziewał się, że tak rozwiniętej i najmądrzejszej ludzkości przytrafi się taka...
Zawarte w nagłówku słowo „mordy” to liczba mnoga słowa rodzaju żeńskiego „morda”, czyli inaczej paskudna gęba,...
Wygląda na to, że przed bombardowaniem sukcesem nie da się w obecnych czasach uciec. Podlany propagandowym obornikiem sukces zdradziecko nas...
Na tłumaczenie drugiej części sześciotomowego cyklu „Moja walka” Karla Ovego Knausgårda przyszło polskiemu czytelnikowi czekać nieco dłużej, niż zapowiadano, jednak książka wreszcie wyszła i można poznać kolejne detale z życia autora. Oczywiście obiecywałem sobie, że kupię książki w oryginale albo po jakimś innym angielsku, żeby nie czekać, bo ciekawe, ale jak to w życiu, znalazło się tyle innych rzeczy, że Karl Ove mógł sobie spokojnie czekać. Za to teraz będzie inaczej – o tym pod koniec.
O pierwszej części „Mojej walki” pisałem tutaj i nawet lekko dworowałem sobie z wyżymanej norweskiej ścierki, bo detale opisywane były w pierwszej części tak dokładnie, że prawie czuło się tę ścierkę w dłoniach. O to w sumie chodziło i jest to swego rodzaju pisarskie osiągnięcie. Czy to się zmienia w książce „Moja walka. Powieść. 2”? Nie. detal króluje nadal, tyle że zamiast ścierki autor omawia inne życiowe sprawy.
W „Dwójce” Karl Ove opisuje historię powstania i rozwoju swego związku, w którym urodziła się trójka dzieci. Przyznać trzeba, że związek rodził się z bólami, miewał wzloty i upadki. W trakcie trwania związku bywało w sumie podobnie, może przez to, że partnerka autora, Linda, to osoba z pewnymi przypadłościami psychicznymi, autor zaś to przewrażliwiony do granic możliwości introwertyk, któremu trudność sprawia powiedzenie wszystkiego, co mogłoby sprawić innym najmniejszą przykrość.
W trakcie lektury miałem kilka razy ochotę pogonić go trochę do działania, wołając np. „weź się wreszcie człowieku i coś zrób!”, to taka delikatna wersja tegoż nawoływania, bo chwilami przeżywanie każdej sytuacji, dzielenia włosa na czworo, by za moment podzielić każdą ćwiartkę na kolejne cztery części, może naprawdę irytować. Jednak czyta się z zaciekawieniem. Bo to opowieść o codzienności, o normalnym życiu.
Oprócz opisu więzi rodzinnych w „Dwójce” dużo miejsca poświęcone jest Szwecji, do której Karl Ove wyprowadził się z dnia na dzień, zostawiając w Norwegii swoją dotychczasową partnerkę. I tu wychodzi na jaw, że Norwegowie to przy Szwedach niezwykłe luzaki, którzy swoją otwartością i szczerością mogliby stanowić przykład dla reszty świata. Karl Ove oburza się na polityczną poprawność i ogólną sztywność Szwedów, którzy zawsze robią tylko to, co można i trzeba. Szwecja to państwo, które wie wszystko o obywatelu i o tym, co dla tego obywatela jest najlepsze. Obrywa się też Sztokholmowi – według autora to zimne, zadufane miasto, gdzie o wartości człowieka decyduje adres, pod którym mieszka. To tyle w sprawie przysłowiowej szwedzkiej równości.
W życiu codziennym Karl Ove marzy głównie o tym, żeby pisać. Opowiada o tym, jak organizował sobie życie wraz z rozrastającą się rodziną, wiele miejsca poświęca osobie swojego przyjaciela Geira, który tak naprawdę pomógł mu zorganizować życie w Szwecji. Karl Ove pisze o uciążliwej sąsiadce, która ciągle robi im awantury, jednak, co ciekawe, pewnego razu przestaje podwijać ogon i przechodzi do kontrataku – wtedy właśnie zakrzyknąłem: Wreszcie chłopie! Jak długo można być taką dupą z uszami?
Pojawia się też nawet coś na kształt zagadki kryminalnej, bo oto nagle z flaszek zaczyna ubywać alkoholu. Po przeprowadzonym śledztwie znajduje się winny, no i Karl Ove musi wykazać się niezwykłą jak na niego brutalnością. Więcej nie zdradzę, niech to będzie mój słodki sekret.
Część 3 „Mojej Walki” zapowiada się dobrze i tym razem nie będzie czekania na wersje polską. Wersje oryginalne przyjadą do Polski pod koniec lipca, w chwili obecnej czekają na podróż w Bergen, zakupione przez Piotra (i to jeszcze w promocji!). Dzięki, Piotr. Oczywiście mogłem kupić e-booki, ale to nie to samo. Różnica pomiędzy e-bookiem a wersją papierową nadal jest dla mnie taka jak patrzenie na piękną kobietę na zdjęciu, a możliwością dotknięcia jej na żywo.
Czytajcie, warto.
8 komentarzy
ajkkafe, 06.07.2015, 09:38
Fajnie jest pewnie czytać norweskie książki w oryginałach. Zazdroszczę :)
J, 06.07.2015, 12:11
Przeczytałam obie części i nie podpowiem, kto podkrada alkohol :D.
J, 06.07.2015, 12:14
Fakt, ja też zazdroszczę tej możliwości czytania po norwesku - już się nie mogę doczekać nowych części po polsku, pewnie z pół roku minie co najmniej do wydania następnej....
ivo, 06.07.2015, 15:34
łooooooooooooooooooooooooooo rany! Z tego co widziałem, drugi tom jest grubszy od pierwszego. Jeśli nudzi tak, jak w pierwszym, to ja podziękuję
Mariusz Włoch, 06.07.2015, 17:11
ivo, pytanie czego szukasz. Przeczytałem w życiu wiele nudnych i nadal żyję. Co więcej, nawet z nudnej książki można sie czegoś nauczyć.
ajkkafe, 11.07.2015, 08:58
"Jeśli czytasz o czymś, co przeżyłeś, jesteś w stanie zrozumieć autora, człowieka, który w jakiejś formie doświadczył czegoś mniej lub bardziej podobnego." Czytasz i rozprawiasz się sam ze sobą. Efekty obcowania z książką mogą zaskakiwać.
Mariusz Włoch, 12.07.2015, 18:15
Każda książka zawiera przynajmniej jedno zdanie, po przeczytaniu którego człowiek zaczyna się ze sobą rozprawiać. Dlatego wiele osób nie czyta, żeby mieć ze sobą spokój :)
martac, 12.07.2015, 22:52
Może w tej książce ktoś kradnie alkohol, żeby mu się lepiej czytało? :)