Mariusz Włoch Blog

Zapraszam cię też na:

Polityka cookies

Komunikacja, NLP, rozwój osobisty

Wirus nie jest groźny, czyli niech...

6 października 2020

Epidemia wirusa zaskoczyła wszystkich, nikt przecież nie spodziewał się, że tak rozwiniętej i najmądrzejszej ludzkości przytrafi się taka...

Skazani na sukces, czyli wyrok w...

30 listopada 2018

Wygląda na to, że przed bombardowaniem sukcesem nie da się w obecnych czasach uciec. Podlany propagandowym obornikiem sukces zdradziecko nas...

Wyznaję, czyli co to znaczy źle się urodzić

4 lutego 2015, komentarze (2)

Nie bierzemy się znikąd. Tak naprawdę na początek – a potem i resztę - życia każdego z nas składa się niezliczona masa czynników. Tysiące kilometrów stąd motyl macha skrzydłami, gdzieś tam przelatuje kometa, ktoś zagrał na skrzypcach, jakiś kojot zawył do księżyca. Potem przychodzi twoja kolej. Rodzisz się. I wydawałoby się, że ze wspomnianymi motylem, kometą, muzykiem czy kojotem nie masz nic wspólnego. A jednak nie całkiem. Oni wszyscy mają jakiś wpływ na twoje życie. Pewnie nigdy się nie dowiesz, jaki to wpływ i czy w ogóle nastąpił. Ale domniemanie istnieje zawsze.

Rodzisz się w konkretnych okolicznościach. I nie zawsze są to okoliczności napawające optymizmem.

Dopiero wczoraj wieczorem, idąc zmoczonymi deszczem ulicami Vallcarki, zrozumiałem, że przyjście na świat w tej rodzinie było niewybaczalnym błędem.

Tymi słowami rozpoczyna się powieść Jaume Cabrego „Wyznaję”, która na tylnej obwolucie polskiego wydania opisywana jest takimi oto słowy: „Wielka powieść europejska”, „przełom w literaturze”, „powieść-katedra o idealnych proporcjach i epickim, pełnym kunsztownych detali wykonaniu”, „książka, która przeżyje nas wszystkich”. No i wreszcie: „Tę książkę czyta niemal cała Europa!”

Przyznam się, że właśnie to ostatnie zdanie sprawiło, że się zawahałem. Kupić czy nie kupić? No bo jeśli cała Europa czyta tę książkę, to może właśnie mam przed sobą coś komercyjnego, coś łatwego dla niewymagającego czytelnika, typowego entuzjasty dwuwersowych mądrości z fejsbuka, dla kogoś, kto się moczy oglądając „Pamiętniki z wakacji”? Powszechnie wiadomo, że to, co przewidziano dla każdego, z reguły bywa dla nikogo. Istnieje na szczęście kilka wyjątków od tej reguły i „Wyznaję” do tej grupy bezsprzecznie należy. Więc jeśli cała Europa czyta akurat tę książkę, to nie jest jeszcze z tą Europą tak źle. Czytelniku polski! Idź tą drogą!

„Wyznaję” to 760 stron przyjemności. To radość obcowania z bogatym i zmysłowym językiem, wielowątkowością i ciekawym stylem narracji, radość hipnotyczna, która nie pozwala odłożyć książki. To także zetknięcie z powieścią, które sprawi, że zaczniesz się zastanawiać nad własnym życiem, kto wie, może nawet postanowisz przewartościować część swoich poglądów. Tak naprawdę to już w jakimś stopniu to zrobiłeś, bo zetknięcie z powieścią Cabrego nie pozostawi cię obojętnym. I pomyśleć, że autor pisał i dopieszczał swą powieść przez 8 lat, a potem 3 dni intensywnego czytania i koniec. Hm. Taki już los dobrej książki.

O czym jest ta dobra książka? O człowieku. I jeśli prawdą jest, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, to w tej powieści wszystkie drogi wydają się prowadzić do Adriana Ardevola, składają się na jego los, ten los tworzą, budują, definiują. No bo wspomniany AA (niepijący) uchodzi za głównego bohatera powieści. Uchodzi, ale czy jest nim naprawdę? Bo los Adriana został przypieczętowany parę wieków wcześniej przez pewnego rzemieślnika, który zbudował skrzypce. A skrzypce te zaczęły następnie zmieniać właścicieli i ich sobie podporządkowywać, a oni – by instrument wpierw zdobyć a potem go nie stracić – popełniali czyny mogące budzić wątpliwości natury moralnej.

„Wyznaję” to powieść o miłości, miłości pięknie rozpoczętej, a potem głupio i brutalnie przerwanej, ponownie odzyskanej, i znów nadwątlonej. To powieść o dziecku, które nie czuło się kochane przez rodziców, bo ci widzieli w nim jedynie środek do spełnienia swych – często wygórowanych – ambicji. Jednocześnie to powieść o pasji – Adrian z wielką łatwością uczy się kolejnych języków, kupuje i kolekcjonuje rękopisy, chłonie dzieła dawnych mistrzów, które to – języki i dzieła - w pewnych okolicznościach stają się tarczą obronną przed niewygodną rzeczywistością. A skrzypce? Cóż, to właśnie one grają „pierwsze skrzypce” w powieści, choć przyjaciel Adriana, Bernat, na samym początku ich znajomości nie podziela poglądu, jakoby miał należeć do instrumentu:

- Co za głupota: nie należę do skrzypiec. Są moje: kupił mi je ojciec w sklepie Parramona. Za sto siedemdziesiąt pięć peset.

I zamknął futerał. W tej chwili wydał mi się bardzo niesympatyczny. Taki młody i już na bakier z tajemniczością. Nie ma mowy o przyjaźni między nami. Wykluczone. Kaputt.

Przyjaźń oczywiście się rozwinęła i przetrwała, choć chwilami była bardzo trudna, a nawet wisiała nad przepaścią. „Wyznaję” to również mocny głos w sprawie wszelkich form radykalizmu i szaleństwa: Holokaustu, inkwizycji czy zwykłego, pospolitego bandytyzmu. Jednocześnie to powieść piękna i pozostawiająca po sobie niedosyt. To już koniec? Naprawdę?

Polecam „Wyznaję”. Dla fanów iberyjskich klimatów, w szczególności Barcelony, lektura może okazać się czystą przyjemnością. Choć jednocześnie zasieje pewien nieokreślony niepokój. I tęsknotę za kolejną powieścią. Dlatego „Głosy Pamano” (napisane przed „Wyznaję”) już czekają.

2 komentarze

Jadzia, 05.02.2015, 11:00

Fascynujące, hipnotyczne i mocne - nie mogę się doczekać, kiedy przeczytam książkę!!!!!!!!!!!

FussyGirlpl, 09.02.2015, 09:22

Teraz chce kupić i przeczytać tę pozycję!