Highway to Hel(l), czyli debiut z...
Dziś tzw. Halloween, masa dzieci i osób pełnoletnich przebiera się za przeróżne straszydła, pragnąc w ten sposób...
Dziś tzw. Halloween, masa dzieci i osób pełnoletnich przebiera się za przeróżne straszydła, pragnąc w ten sposób...
W sumie to wszystko przez dzisiejszą audycję w „Trójce”. Audycja rozpoczęła się po godzinie 16, trwała prawie 2 godziny, a...
Może to przez tę aurę, bo mży, jest mgliście i ogólnie niesympatycznie, pogoda może być zatem wygodnym wytłumaczeniem każdego rodzaju...
20 lat po „The Division Bell” ukazuje się płyta „Louder Than Words”. Mógłbym twierdzić, że to niespodzianka i że będzie zachwycać, no bo skoro dostajemy coś nowego od takiej firmy jak Pink Floyd, to jest to równoznaczne z gwarancją doznań pozytywnych. Czy tak jest rzeczywiście? Poniżej subiektywna, krzywa próba odpowiedzi na to pytanie.
Zatem czy nowa płyta wyczekiwana była z utęsknieniem? Hm, trudno powiedzieć, może to kwestia odbiorcy, bo gdy się dowiedziałem, że płyta będzie, jako słuchacz marudny nie piałem z zachwytu, nie drżały mi łydki, wykazałem raczej swego rodzaju lekko wychłodzoną ciekawość, co też na tej płycie będzie. Jednak dla fanów Pink Floyd nowa płyta to wydarzenie z pewnością wielkie, jeśli nie wiekopomne.
Na płycie znalazło się 18 utworów, w większości krótkich form muzycznych, bo „Louder Than Words” to dzieło instrumentalne z wyjątkiem utworu tytułowego. To coś jak dobrze zaplanowana i dobrze zagrana (a potem zmiksowana) próba czy jam session, zresztą tak też tę płytę reklamowano, jako utwory nagrane podczas sesji do poprzedniego albumu „The Division Bell”. I jak to z Pink Floyd do tej pory bywało, tak i teraz z ich muzyki wyziera nostalgia, melancholia, bliżej nie opisany smutek i typowy dla PF klimat – nieuchwytne piękno przechodzące chwilami wręcz w patos. Tego się spodziewałem i to otrzymałem.
Wytrawny słuchacz znajdzie na nowym krążku wiele nawiązań do dawnych dokonań grupy, tak to zresztą bywa i nic w tym nadzwyczajnego. Każdy ma przecież własne skojarzenia. Najbardziej rzucają się w ucho kompozycje „Allons-y (1)” i „Allons-y (2)”, przedzielone klawiszowym „Autumn ’68”, przywodzące na myśl genialny kawałek „Run Like Hell” z płyty wszech czasów „The Wall”. W kawałku „Skins” pobrzmiewają psychodeliczne echa „Ummagumma”, w „On Noodle Street” słychać nawet jazzowe nutki, gdzie indziej usłyszysz także skrawki bluesa.
Płyta stanowi w dużej mierze hołd złożony Rickowi Wrightowi, nieżyjącemu już klawiszowcowi Pink Floyd. I pożegnanie. Podczas słuchania płyty coraz silniej daje o sobie znać ta oczywista prawda, że to już ostatnia płyta, że to pożegnanie i z Rickiem i z całym zespołem, bo już nie zagrają w takim składzie (nawet gdyby wydarzył się cud i doszło do połączenia sił z Rogerem Watersem).
„Louder Than Words” nie jest płytą odkrywczą, przełomową czy rzucającą na kolana. To oczywista, naturalna pozycja dla fanów, którzy chcą Pink Floyd, a nie odkryć, przełomów, czy rzucania na kolana. Kto po prostu szuka więcej Pink Floyd, ten to dostaje na nowym, choć zarejestrowanym 20 lat temu, krążku.
Słowo o rzeczach namacalnych: płytę wydano w wersji normalnej i rozbudowanej, która jest oczywiście odpowiednio droższa, bo zawiera dodatkowe DVD. Wybrałem wersję normalną, bo interesuje mnie głównie muzyka. I tu trochę ponarzekam – wydawca mógł zapakować płytę w standardowe plastikowe pudełko i byłoby ok. Zamiast tego dostajemy płytę w tekturowym opakowaniu na tyle nieudanym, że płyta wyciągana z pudełka już jest obdarzona pokaźnymi rysami. Niektórym może to nie przeszkadza, gorzej kiedy przeszkadza odtwarzaczowi, tak więc zwróć na to uwagę podczas zakupu.
Podsumowując – „Louder Than Words” to typowy Pink Floyd: melancholijny, potężny, pinkfloydowy. Świadomość ostatniej płyty także wpływa na jej odbiór. Bo to ostatnia płyta tej formacji. Wielu ludzi tak twierdzi. Obyśmy byli w błędzie.
A póki co – miłego słuchania w te długie jesienno-zimowe wieczory!
2 komentarze
Jadzia, 15.12.2014, 15:22
Jak to Pink Floyd - patetycznie, górnolotnie i poważnie, ale bez tego nie byliby Pink Floyd :)
powiedzmy, że andrzej, 16.12.2014, 22:40
Typowy Pink Floyd - tego chciałem, to dostałem, dzięki panowie.