Dotrzymać słowa, czyli o zawartości...
DCM angielski 3 spełnia swój dydaktyczny obowiązek od miesiąca, więc udając, że mam tzw. wolną chwilę, piszę jeszcze parę...
DCM angielski 3 spełnia swój dydaktyczny obowiązek od miesiąca, więc udając, że mam tzw. wolną chwilę, piszę jeszcze parę...
Dziś do druku trafiła trzecia część językowej sagi DIRECT COMMUNICATION METHOD angielski: DCM angielski 3. Zapowiadałem jej wydanie już...
Kolejne egzemplarze książki DIRECT COMMUNICATION METHOD angielski 2 trafiają do rąk i umysłów nowych odbiorców, a wraz z tym...
Dobre, bo polskie?
W naszym kraju chyba wciąż panuje przekonanie, że prawie wszystko, co pochodzi z zagranicy, jest automatycznie lepsze od polskiego. To chyba resztki myślenia z poprzedniego systemu, kiedy to praktycznie wszystko BYŁO lepsze od tworów krajowych. Kwestia dotyczy także usług czy wytworów kultury. No i stąd pytanie: czy krajowy trener językowy jest lepszy czy gorszy od rodowitego nejtiwa? Jako że doświadczenie pokazuje, że nic nie jest ani całkiem białe ani całkiem czarne, i tu nie ma jednoznacznej odpowiedzi. W takich sytuacjach trzeba wziąć pod uwagę klika rzeczy.
Dobrze trafić
Bo o ile uda ci się trafić na przygotowanego do nauczania nauczyciela/lektora/trenera, to nie ma znaczenia, skąd pochodzi. Dobrze trafiłeś i tyle. Ktoś taki z reguły wie, jak przekazać ci językową wiedzę, a w razie potrzeby poinformuję cię, jak tworzyć zdania w stronie biernej czy w czasie przeszłym. Kiedy zaczynasz mówić (zakładam, że w ogóle zaczynasz, a z dobrym prowadzącym to raczej innego wyjścia nie masz), dobry prowadzący będzie poprawiać twoją wymowę czy naprowadzać cię na właściwą drogę w poprawnym – i jednocześnie prostym - formułowaniu pytań i odpowiedzi.
Rozbieżność
I tu pewna rozbieżność - nejtiwi są z reguły tak zachwyceni tym, że ktoś mówi w ich języku, że zaniedbują korygowanie, w efekcie czego uczący się często utrwala błędy w wymowie czy inne złe nawyki. Krajowy prowadzący ma więcej zapału w poprawianiu, choć niektórzy mocno przesadzają i niektórych uczących potrafią zniechęcić. Choć gdyby tak ten uczący wziął się w garść, raz a dobrze się poprawił i przestał mówić „goink”, wyszłoby to na dobre i jemu i prowadzącemu.
Co do nejtiwa, to wielu z nich mówiło, że poprawianie błędów strasznie ich nudzi, przecież ten uczący jakoś tam mówi i „można go zrozumieć”. To ważne, jednak w życiu dojdziesz do takiego momentu, że samo „rozumienie” może ci nie wystarczać, może zechcesz mówić i brzmieć jak profesjonalista lub na przykład partner w biznesie. A może nie dojdziesz do takiego momentu.
Akcent
Każdy nejtiw pochodzi z konkretnego miejsca i dlatego mówi ze specyficznym akcentem. I tu ma nad krajowym prowadzącym znaczącą przewagę. Zdarza się, że polski prowadzący spędza za granicą parę lat i także podłapuje ten specyficzny akcent – potem mogą stać się przynajmniej dwie rzeczy. Taki prowadzący nie uznaje innych dialektów, a w poprawianiu staje się bezwzględny i zamęcza swych uczniów. Na szczęście po jakimś czasie trzeźwieje i zaczyna się zachowywać normalnie. A nejtiw i tak wyczuje, że rozmawia z obcokrajowcem, że ten ktoś ma taki „swoisty akcent”. Jeśli chcecie się o tym przekonać, obejrzyjcie „Bękarty wojny” Tarantino, konkretnie scenę w barze (dość brutalną, choć wartościową lingwistycznie).
Naturalny użytkownik języka praktycznie zawsze wychwyci obcokrajowca. Tak to już jest i koniec. Świetnym tego przykładem jest Wielka Brytania czy Skandynawia. W niektórych przypadkach wystarczy powiedzieć „cześć”, a tam już wszystko wiedzą. Cóż, powtórzę się: tak to już jest.
No to przejdźmy do najważniejszego punktu:
Nawiązywanie relacji
Czy w takim razie mocno wyszkolony krajowy prowadzący jest lepszy od nejtiwa? I znów muszę powiedzieć: zależy od konkretnego człowieka. Bo nawet nauczyciel ze stertą papierów poświadczających jego najwyższe kwalifikacje może okazać się bezbronny, gdy już znajdzie się przed grupą ludzi, których ma czegoś nauczyć, a potem wyegzekwować od nich manifestację tychże umiejętności. To moment próby, kiedy do takiego kandydata dociera, że prowadzenie zajęć, warsztatów, szkoleń czy jak to tam nazwiemy, to osobliwa mieszanka dziwacznych umiejętności: trochę stand-up, trochę kabaretu, wykładu monograficznego, energetycznego szoł, czasem lekkiego poflegmienia i zejścia do poziomu odbiorcy. Prowadzenie zajęć to umiejętne rozpoznanie potrzeb grupy i dopasowanie się do nich.
I zarówno nejtiw jak i krajowy prowadzący mogą być w tym jednakowo dobrzy. Albo jednakowo beznadziejni. Niektórzy takiego daru nie mają i się go nauczą, inni mają to we krwi. Po prostu. A przyszłych nauczycieli uczą na studiach pedagogicznych pisania konspektów.
6 komentarzy
Basia, 17.11.2014, 14:19
Tak to chyba już jest, że jeśli nauczyciel czy prowadzący nie da się lubić i nie nawiąże relacji, to choćby robił nie wiem co, nic wielkego z takiego nauczania nie będzie. uczeń będzie szukał czegoś, do czego mógłby mieć zastrzeżenia, czyli się przyczepić. Relacja jest najważniejsza, popieram, a wtedy pal licho akcent.
axxel, 17.11.2014, 17:34
Racja, kiedy lubisz prowadzącego, to nie ma znaczenia, czy pochodzi z Polski czy z innego kraju, czy jest biały, żółty, czarny czy zielony, ważne, żeby umiał zaciekawić no i trochę za mordę trzymać, a nie tylko miło i przyjemnie
Basia, 17.11.2014, 18:12
Nigdy nie miałam zajęć z zielonym nauczycielem. Masz na myśli kogoś z Marsa czy z Wenus? :)
axxel, 17.11.2014, 19:32
Jak facet to z Marsa, kobieta to z Wenus. Z zielonym na pewno miałaś lekcje, taki co to wchodzi do klasy i zielony, nic nie wie :)
Mariusz Włoch, 17.11.2014, 21:04
Właśnie jesteśmy świadkami narodzin nowej kategorii prowadzących zajęcia!
uli, 24.01.2015, 21:31
Bardzo dobry tekst ,ja się zgadzam .