Ktoś poszarpał moje gumiaki
- Jak możesz w ogóle mnie o to podej… - nie dokończyła, bo właśnie wtedy wypadł jej z ust kawałek czegoś dziwnego. To coś wylądowało wprost przede mną. Wiedziałem, co to jest. To był kawałek mojego gumiaka.
Zrobiłem krok w jej kierunku, a wtedy gdzieś w rogu rozległo się warczenie. Gucio najwyraźniej gotował się do ataku.
- Twój rycerz chce cię obronić – powiedziałem do niej. Chciałem trochę z niej poszydzić, ale szybko mi przeszło.
Bo w tym momencie i ona zawarczała. Poczułem się otoczony. W takich sytuacjach najlepszym rozwiązaniem wydaje się opuszczenie pola bitwy. Tak też uczyniłem. Wyszedłem na zewnątrz i wtedy zrozumiałem, dlaczego niektóre tuje schły i nie pomagał im żaden nawóz, który kupowałem w centrum ogrodniczym. To przez tego cholernego psa, który je notorycznie obsikiwał. Teraz wszystko stało się jasne.
Wiele wczoraj zrozumiałem. I nawet jej nie powiedziałem, że wiem, że podszczekuje sobie czasem w środku nocy, kiedy udaję, że śpię. I że ma ochotę na tego rottweilera z końca ulicy, co to jeździ tą czarną beemką. Wszystko wiem.
Ona za to nie ma pojęcia, że bardzo lubię ułożyć się na tej starej kanapie na strychu, wylizać, zwinąć w kłębek i z mruczeniem zasnąć. I założę się, że nigdy mnie nie złapie, kiedy z prawdziwą kocią starannością zakopuję swoje odchody w miękkim piasku pod moją ulubioną tują.