Ktoś poszarpał moje gumiaki
- Nie Gucio? To kto? – zapytałem ze spokojem, choć chyba już zauważyła, że to tylko pozory. Że zaraz mogę wybuchnąć.
- Gucio nie mógłby tego zrobić – oświadczyła i planowała wyjść. Powstrzymałem ją.
- Zaczekaj chwilkę, bo czegoś tu nie rozumiem. Jeśli nie ten kundel, to kto? Widzisz tu jakieś inne bestie? A może ktoś jeszcze z nami mieszka, a ja o tym nie wiem? – głos zaczynał mi drżeć. A to zły znak.
- Przestań, przerażasz mnie. Głos ci zaczyna drżeć, a to zły znak. I nie nazywaj go kundlem, jest przecież rasowy. Jego rodzice pochodzą z bardzo dobrych szczepów. Ojciec ze szczepu skandynawskiego, matka z ugrofińskiego, to nobilitacja mieć takiego psa, zwłaszcza na takim snobistycznym osiedlu – wyjaśniła mi rzeczowo.
Milczałem, bo jakoś żaden rozsądny komentarz nie przychodził mi do głowy.
- Gucio lubi się bawić, a nawet powariować lubi, ale jest jeszcze mały. A kaloszy przecież by nie pogryzł, ma za słabe ząbki. Poza tym nie gustuje w kaloszach, zwłaszcza używanych – tłumaczyła.
Nienawidzę, kiedy moje gumiaki nazywa kaloszami. To tak, jakby na yorka powiedzieć, że to pies.
- Proszę cię tylko o jedno – ściszyłem głos prawie do szeptu. – Jeśli to nie Gucio, to kto tak załatwił moje gumiaki, w których zamierzałem kosić trawę dziś po południu? Powiedz mi, a ja go znajdę, przywalę mu i mi ulży.
- Nie mam pojęcia – odpowiedziała. Chyba nie znam własnej żony, pomyślałem ze zgrozą.
- A może to ty? – zapytałem, siląc się trochę na lekki żart. Chyba nie do końca mi to wyszło.
Jej oczy nagle się zwęziły, zanosiło się na wybuch i to nie w moim wydaniu.