Mariusz Włoch Blog

Zapraszam cię też na:

Polityka cookies

Sport i zdrowie

Highway to Hel(l), czyli debiut z...

31 października 2019

Dziś tzw. Halloween, masa dzieci i osób pełnoletnich przebiera się za przeróżne straszydła, pragnąc w ten sposób...

Meantime, czyli podróż wehikułem...

18 listopada 2018

Może to przez tę aurę, bo mży, jest mgliście i ogólnie niesympatycznie, pogoda może być zatem wygodnym wytłumaczeniem każdego rodzaju...

Dejot Kaczka, czyli tu nie będzie kompromisów

30 grudnia 2017

Koniec roku już jutro, więc od jakiegoś czasu trwają wszelakie podsumowania, zestawienia, wybory najpiękniejszych sukienek noszonych przez wypinające się „gwiazdy” oraz inne społecznościowe atrakcje, a mi się wydaje, że to jeszcze trochę za wcześnie – jeden dzień to wszak niewiele, jednak nigdy do końca nie wiadomo. Istnieje oczywiście inne rozwiązanie, aby wyzbyć się tejże egzystencjalnej niepewności – wypada po prostu nie zwracać na nią uwagi i skupić się na sprawach bardziej doczesnych.

No właśnie, bo jutro ostatnia noc roku i wypadałoby się z tego powodu cieszyć. Każdy z nas cieszy się czym innym i na swój własny, oryginalny sposób, to nic nowego. Kłopot polega na tym, że wielu ludzi pragnie swój własny, oryginalny, a przez to niewątpliwie najlepszy sposób wydzielania radości narzucić innym. To chyba najczęstsza przyczyna nieporozumień, niedomówień czy czego tam jeszcze w tym zbiorze usterek komunikacyjnych. No tak, każdy chce mieć rację. I władzę. I pieniądze, które według Kisielewskiego ponoć szczęścia nie dają, ale każdy chce się o tym przekonać osobiście.

Jako zwolennik racjonalnego myślenia i trzymania się zawartych umów, popieram ludzkie dążenia do rozwijania umiejętności porozumiewania się, wspólnego osiągania celów i dotrzymywania danego słowa. Ładnie brzmi, prawda? Jednak w pewnej kwestii na kompromisy nigdy się nie godzę i żadne porozumienia mnie nie interesują. Chcę mieć rację i władzę. Przydałyby się i pieniądze, na to jednak mogę zaczekać.

Tak się złożyło, że w ostatnią noc roku będę robił za „dejota” (w skrócie DJ), czyli uzurpował sobie prawo do raczenia innych taką muzyką, jaką uznam za właściwą. Imprezy tego typu miały już miejsce, towarzystwo przetrwało, nikt głośno nie narzekał. Z drugiej strony, głośna muzyka ma tę zaletę, że żadnego narzekania i tak nie słychać. A skoro dejot, to musi być i zakładowy przydomek. Biorąc pod uwagę niechęć własną do muzycznych kompromisów podczas domowych imprez spontanicznie organizowanych, nasunęła mi się jedyna możliwość, która całościowo obejmuje temat. Dejot Kaczka, a cóżby innego? Bo gdzie dejotów sześć, tam gówno słychać.

A jakaż to muzyka zabrzmi? Podam parę przykładów, może komuś się przyda do rozruszania zmurszałych gości albo do ostatecznego wypędzenia ich z imprezy. Niektóre propozycje z długiej listy brzmią następująco: Ramones (Bop til’ You Drop i w zasadzie cała reszta), AC/DC (Highway to Hell, Thunderstruck), The Sisters of Mercy (Lucretia My Reflection), Rolling Stones (Satisfaction, Brown Sugar, Anybody Seen My Baby), Jan Bo (Bananowy Dżem), Lux Torpeda (Autystyczny). Dla lekkiego otrzeźwienia i odmulenia biorę pod uwagę Cannibal Corpse czy Darkthrone, rozważam również coś niecoś z pierwszej płyty Vadera „The Ultimate Incantation” – niedawno minęło 25 lat od wydania tegoż zacnego krążka, a dziś zespół gra rocznicowy koncert w Szczecinie.

Wydaje mi się, że zabrzmi także Scooter, toż to prawie legenda heavy metalu (żartuję, oczywiście, jaka tam legenda!), pokopię jeszcze w płytach z serii „Siesta”, może jakaś propozycja Marcina Kydryńskiego zmieni na moment atmosferę - przynamniej jedna kołysanka-przytulas wydaje się wskazana.

Aha, disco polo nie będzie.

A jeśli ktoś ma jakieś muzyczne propozycje, niech pisze - chętnie się z nimi zapoznam, a potem, jeśli dejotowe jury na to pozwoli, może także odtworzę.

No, a teraz idę popracować nad odpowiednią ondulacją. 

Brak komentarzy