Mariusz Włoch Blog

Zapraszam cię też na:

Polityka cookies

Sport i zdrowie

Highway to Hel(l), czyli debiut z...

31 października 2019

Dziś tzw. Halloween, masa dzieci i osób pełnoletnich przebiera się za przeróżne straszydła, pragnąc w ten sposób...

Meantime, czyli podróż wehikułem...

18 listopada 2018

Może to przez tę aurę, bo mży, jest mgliście i ogólnie niesympatycznie, pogoda może być zatem wygodnym wytłumaczeniem każdego rodzaju...

Księżycowa sarna, czyli nocne towarzystwo rowerzysty

12 kwietnia 2016, komentarze (3)

Pasja rowerowa nie zna ograniczeń czasowych, więc równie dobrą porą na używanie dwóch kółek jest zmierzch czy nawet głębsza noc. W nocy, jak to zwykle w nocy, jest nieco ciemniej niż za dnia, więc dla bezpieczeństwa własnego i innych przydaje się dobre światło. Wtedy można ruszać i jechać, póki sił i napoju w bidonie stanie. No i byle rano do pracy zdążyć.

Lubię jeździć w mroku, bo to pora szczególna, dostarczająca innych doznań niż te znane z weekendowych przejażdżek wśród wyległych tłumów. W nocy można spotkać inne towarzystwo, no i właśnie o tym jest ta krótka opowieść.

Najciekawszym doznaniem jest nocna jazda po lesie. To znaczy, w samej jeździe nie ma nic nadzwyczajnego, bardziej w tym, co się dzieje po bokach. A dzieje się tam naprawdę sporo. Coś biega raz z lewej, raz z prawej, coś pochrumkuje, szeleszczą liście. Czasem wydaje mi się nawet, że coś przedziera się przez krzaki, biegnie razem ze mną i próbuje się ścigać. Ale to nie do końca tak wygląda, bo zwierzyna żyje swoim życiem i z reguły ucieka, kiedy nadjeżdża jakiś zbłąkany rowerzysta i świeci im po oczach.

Piszę „z reguły”, bo kiedy w świetle księżyca sarny wychodzą na drogę, nie mają większej ochoty schodzić przed nadjeżdżającym rowerem. Muszę je zganiać, generując różne hałasy – używam dzwonka, wołam „a sio” albo „do budy” itp. A inne stoją dosłownie metr od drogi i odprowadzają mnie wzrokiem. Tak w ramach milczącego porozumienia.

A kiedyś trzy ogromne jelenie dosłownie przefrunęły nad leśną drogą – to by dopiero było: zderzyć się na rowerze z jeleniem. Na szczęście zdążyłem wyhamować.

Oprócz saren trafiają się dziki, lisy, borsuki czy zające – te ostatnie za każdym razem wyskakują gdzieś z boku i gnają przed rowerem, napędzane hipnotycznym światłem rowerowej lampy. Ma to swój urok i jest nawet zabawne, choć przez takiego biegacza można wywinąć przysłowiowego orła.

Innym razem podczas nocnej trasy przykleił się do mnie nietoperz. Jechałem sobie, a tu nagle przylgnęło do mnie coś czarnego. Przez jakieś 3 sekundy nietoperz się nie ruszał, być może zastanawiał się, gdzie u licha się znalazł, potem zaczął się ślizgać po kurtce i trzepotać skrzydłami, by wreszcie z powodzeniem odlecieć. No tak, odbyliśmy wspólnie bardzo krótką podróż. Ludziom o słabszych nerwach takie doznania mogą na długo zostać w pamięci. Mi zostały, jak widać.

A kiedyś pod kask wpakował mi się szerszeń i użądlił w czaszkę. Bolało i spuchło. Incydent miał miejsce w środku dnia. To właśnie tamtego dnia z optymisty stałem się realistą. To taki żarcik. Jeden szerszeń na czterdzieści lat mieści się w statystyce.

Wsiadajcie na rowery i niech księżycowa was sarna prowadzi.

3 komentarze

hamama, 12.04.2016, 21:24

Cały czas próbuję sobie wyobrazić scenę z nietoperzem i... zdecydowanie należę do ludzi o słabych nerwach :)

J, 13.04.2016, 18:34

ja bym umarła, gdyby taki nietoperz się do mnie "przykleił"!

Mariusz Włoch, 13.04.2016, 23:52

Nietoperz był sporym zaskoczeniem, różnie można na takie rzeczy reagować :)