Highway to Hel(l), czyli debiut z...
Dziś tzw. Halloween, masa dzieci i osób pełnoletnich przebiera się za przeróżne straszydła, pragnąc w ten sposób...
Dziś tzw. Halloween, masa dzieci i osób pełnoletnich przebiera się za przeróżne straszydła, pragnąc w ten sposób...
W sumie to wszystko przez dzisiejszą audycję w „Trójce”. Audycja rozpoczęła się po godzinie 16, trwała prawie 2 godziny, a...
Może to przez tę aurę, bo mży, jest mgliście i ogólnie niesympatycznie, pogoda może być zatem wygodnym wytłumaczeniem każdego rodzaju...
Pasja rowerowa nie zna ograniczeń czasowych, więc równie dobrą porą na używanie dwóch kółek jest zmierzch czy nawet głębsza noc. W nocy, jak to zwykle w nocy, jest nieco ciemniej niż za dnia, więc dla bezpieczeństwa własnego i innych przydaje się dobre światło. Wtedy można ruszać i jechać, póki sił i napoju w bidonie stanie. No i byle rano do pracy zdążyć.
Lubię jeździć w mroku, bo to pora szczególna, dostarczająca innych doznań niż te znane z weekendowych przejażdżek wśród wyległych tłumów. W nocy można spotkać inne towarzystwo, no i właśnie o tym jest ta krótka opowieść.
Najciekawszym doznaniem jest nocna jazda po lesie. To znaczy, w samej jeździe nie ma nic nadzwyczajnego, bardziej w tym, co się dzieje po bokach. A dzieje się tam naprawdę sporo. Coś biega raz z lewej, raz z prawej, coś pochrumkuje, szeleszczą liście. Czasem wydaje mi się nawet, że coś przedziera się przez krzaki, biegnie razem ze mną i próbuje się ścigać. Ale to nie do końca tak wygląda, bo zwierzyna żyje swoim życiem i z reguły ucieka, kiedy nadjeżdża jakiś zbłąkany rowerzysta i świeci im po oczach.
Piszę „z reguły”, bo kiedy w świetle księżyca sarny wychodzą na drogę, nie mają większej ochoty schodzić przed nadjeżdżającym rowerem. Muszę je zganiać, generując różne hałasy – używam dzwonka, wołam „a sio” albo „do budy” itp. A inne stoją dosłownie metr od drogi i odprowadzają mnie wzrokiem. Tak w ramach milczącego porozumienia.
A kiedyś trzy ogromne jelenie dosłownie przefrunęły nad leśną drogą – to by dopiero było: zderzyć się na rowerze z jeleniem. Na szczęście zdążyłem wyhamować.
Oprócz saren trafiają się dziki, lisy, borsuki czy zające – te ostatnie za każdym razem wyskakują gdzieś z boku i gnają przed rowerem, napędzane hipnotycznym światłem rowerowej lampy. Ma to swój urok i jest nawet zabawne, choć przez takiego biegacza można wywinąć przysłowiowego orła.
Innym razem podczas nocnej trasy przykleił się do mnie nietoperz. Jechałem sobie, a tu nagle przylgnęło do mnie coś czarnego. Przez jakieś 3 sekundy nietoperz się nie ruszał, być może zastanawiał się, gdzie u licha się znalazł, potem zaczął się ślizgać po kurtce i trzepotać skrzydłami, by wreszcie z powodzeniem odlecieć. No tak, odbyliśmy wspólnie bardzo krótką podróż. Ludziom o słabszych nerwach takie doznania mogą na długo zostać w pamięci. Mi zostały, jak widać.
A kiedyś pod kask wpakował mi się szerszeń i użądlił w czaszkę. Bolało i spuchło. Incydent miał miejsce w środku dnia. To właśnie tamtego dnia z optymisty stałem się realistą. To taki żarcik. Jeden szerszeń na czterdzieści lat mieści się w statystyce.
Wsiadajcie na rowery i niech księżycowa was sarna prowadzi.
3 komentarze
hamama, 12.04.2016, 21:24
Cały czas próbuję sobie wyobrazić scenę z nietoperzem i... zdecydowanie należę do ludzi o słabych nerwach :)
J, 13.04.2016, 18:34
ja bym umarła, gdyby taki nietoperz się do mnie "przykleił"!
Mariusz Włoch, 13.04.2016, 23:52
Nietoperz był sporym zaskoczeniem, różnie można na takie rzeczy reagować :)