Pedagog, który wyszedł z siebie
Rozpoczął zespół polonistów i ciało pedagogiczne nieznacznie, acz w sposób widoczny, poczęło przegrywać walkę z ziewaniem. Rozdziaw szczęk był zróżnicowany, co zmniejszyło nieco monotonię.
Przy matematykach niektórzy drzemali na stolikach, inni drapali się w znudzone miejsca, pragnąc w ten sposób wzniecić gwałtownie traconą chęć do życia.
Przyszła kolej na języki obce. I tu zaczęło się dziać.
Liderem koła językowców była Ewa N., rzekomo germanistka. Ewa N. rozpoczęła swe wystąpienie od przyjęcia pozycji stojącej, niewiele oddalonej od zasadniczej.
Pokojem wstrząsnął dreszcz niekłamanej odrazy i podniosły się głosy sugerujące złożenie datków mszalnych w intencji niewygłaszania przez panią Ewę żadnych przemówień.
Darzona jawną niechęcią białogłowa nie przejęła się ani trochę aktami antypatii, jej farbowane na blond włosy zafalowały arytmicznie, twarz przyjęła wyraz dydaktycznego zatroskania, po czym przemówiła.
Ewa N. rozpoczęła swe wystąpienie od druzgocącego stwierdzenia, iż współpraca koleżeńska układa się fatalnie, a chwilami w ogóle jej nie ma. Pani dyrektor przywdziała maskę zafrasowania zmieszanego z udawanym zaskoczeniem, lecz nie wyrzekła póki co żadnego karcącego słowa. Ewa N. kontynuowała swą władczą tyradę, miażdżąc wszystkich bez wyjątku orężem mocnego słowa, pełnego wybijającej się na pierwszy plan urażonej godności. Po licach zebranych jął krążyć dobrotliwy i pełen litości uśmieszek, aż nazbyt wyraźnie definiujący nastawienie do przemawiającej.
- I ja nie będę gołosłowna, nie! Bo nie jestem tu od tego, żeby być gołosłowna! Nie! Albo żeby donosić, nie! Ja jestem pedagogiem i jeśli tego nie powiem, to po prostu wyjdę z siebie! Bo na przykład ten cały Mariusz W. od angielskiego to nic po prostu nie robi w naszej szkole! Nie ma wychowawstwa, tylko uczy i…