Depresja
To naprawdę dziwne uczucie, kiedy tak z dnia na dzień odechciewa się wszystkiego. Jednego dnia jesteś jak mróweczka, robisz to, robisz tamto, wszystko ci wychodzi, chcesz więcej, a następnego dnia rano jakby ktoś cię podmienił. W twoim łóżku budzi się ktoś inny, ktoś, kto ukradł twoje ciało i podlożył jakąś piracką kopię, napchaną obojętnością i apatią.
Oliwer zwlókł się z łóżka i w tempie chorego żółwia poszedł do kuchni. Nalał sobie czegoś z kartonu, wypił łyk, wypluł do zlewu, nalał sobie z innego kartonu, powtórzył proces, po czym napił się wody z kranu. Rozejrzał się po kuchni – przy stole stało krzesło z jedną krótszą nogą, na oparciu krzesła wisiał kobiecy sweter. Oliwer przez moment nie wiedział, skąd to się tam wzięło, zaczął się nawet zastanawiać, kiedy zmienił nawyki odzieżowe, jednak szybko przypomniał sobie, że to sweter Karen, czy też Kejt, jak ją nazywał. Była tu przecież wczoraj i dzisiaj pewnie też przyjdzie. Na pewno tu przyjdzie, bo niby dokąd miałaby pójść. Mieszkają razem, w końcu to jego żona.
I tak już drugi miesiąc. W dołku. Codzienne zmuszanie się do znalezienia czegoś, co sprawi, że kolejny dzień rozpocznie się inaczej. Bo jak na razie, to wszędzie ma pod górkę. Ciągle muszę się wspinać, gdziekolwiek nie pójdę, wszędzie muszę włazić po jakichś schodach, wjeżdżać na jakieś wzniesienia, nawet do pracy tak mam, myślał Oliwer, wyglądając przez kuchenne okno. I już nie lubię chodzić do pracy, do tej nudnej firmy, ciągle to samo, codziennie te same rutynowe zachowania. A to przecież moja firma. I jako człowiek sukcesu powinienem się z tego cieszyć.
A jednak nie potrafił.
Nie spodziewał się, że to wszystko tak bardzo go dobije. Czuł się tak, jakby ktoś wgniótł go w ziemię. I jakby codziennie musiał się spod tej ziemi wygrzebywać. Znalazł się w bardzo nieciekawym położeniu. Przeczytał gdzieś w National Geographic, że takie położenie określa się mianem „depresja”.
Dlatego postanowił, że w przyszłym miesiącu zwinie interes i razem z żoną wyjedzie z Holandii do Nepalu.